Boyhood (2014) - Przez życie z iPhonem
Richard Linklater należy do grona reżyserów, z którymi ma się ochotę wyjść na piwo. Przez lata swojej kariery dzielnie konstruował historię, które na papierze wyglądały jak monumentalne wymioty pewnego pisarza, którego nazwisko zaczyna się na literę "c", a kończy na literę "o". Jednak Linklater owe historie potem zmieniał w niepretensjonalne kino na wysokim poziomie. Lecz jednak tym razem Richard przesadził co skończyło się u mnie kacem.
Ale po kolei. Boyhood to projekt dość nietypowy. Otóż film przedstawia dorastanie pewnego chłopca. Przeciętnego chłopca (Co jest jedną z głównych wad tego filmu, ale o tym później). Film przedstawia proces dorastania Masona. Obserwujemy jego życie od przedszkola do studiów. Obserwujemy jego życie na na tle indie rocka, a także zmian społecznych Ameryki XXI wieku. Boyhood był kręcony przez 12 lat. Tak przez 12 lat. Chłopiec naprawdę dorastał z tym filmem (w tym i aktor, który go odgrywał). Film mimo sposobu realizacji jest naprawdę bardzo spójny. I obawiam się, że to plus ciekawa realizacja jest największym plusem tego filmu.
Linklater w swoim dziele wycinek życia chłopca traktuje jako pretekst do rozważań na temat kruchości, a także szybkości przemijania życia ludzkiego. W kinie tradycja zamykania życia w klatkach filmowych nie jest niczym nowym. Reżyser wie o tym i właśnie przez sposób realizacji próbuje się wybić z tłumu. Jak mu to wyszło?
Zacznijmy od tego ze protagonista jest nudny. Mason przez 2 i pół godziny snuje się po ekranie. Jest pozbawiony charakteru, jest wyidealizowany, jest nijaki. O wiele ciekawiej wypada jego siostra. Po 2 i półgodzinnym seansie mogę powiedzieć o Masonie, że interesuje się fotografia i to wszystko.
Każdy wie, że nudny protagonista psuje film. Ale, jeżeli film porusza takie tematy jak przemijanie życia to nudny protagonista zabija film. Przez seans nie mogłem się zgrać z bohaterem. Nie "czułem" go. Nie widziałem jego dramatu. Uważam ze film powinien się oprzeć na jego matce (Patricia Arqette). Wydaje się znacznie ciekawszą postacią.
Linklater w swoim dziele nie ograniczył się tylko do jednostki. W niektórych scenach próbuje patrzeć szerzej na Amerykę XXI wieku. I tak bohaterowie rozmawiają o 11 września, o wojnie z Irakiem, o Obamie. Słuchają Coldplay, Gotye, Muse, Arcade Fire. O dziwo to pasuje do filmu. Szkoda, że te momenty zostały potraktowane powierzchownie. Uważam, że powinny zająć więcej czasu ekranowego czym dodałoby to kolorytu obrazowi.
Więc, to jest Boyhood. Miałki tylko momentami wywołujący emocje nudzący z przeciętną grą aktorską (Tylko Ethan Hawke się broni), przypominający telenowelę z niewykorzystanym (Ogromnym) potencjałem. A i przewiduje, że film będzie żelaznym kandydatem do Oscarów. Akademia lubi ckliwe historie z tłem w Ameryce. No cóż Linklater się spełni jako "artysta".
Ocena:5/10
Ale po kolei. Boyhood to projekt dość nietypowy. Otóż film przedstawia dorastanie pewnego chłopca. Przeciętnego chłopca (Co jest jedną z głównych wad tego filmu, ale o tym później). Film przedstawia proces dorastania Masona. Obserwujemy jego życie od przedszkola do studiów. Obserwujemy jego życie na na tle indie rocka, a także zmian społecznych Ameryki XXI wieku. Boyhood był kręcony przez 12 lat. Tak przez 12 lat. Chłopiec naprawdę dorastał z tym filmem (w tym i aktor, który go odgrywał). Film mimo sposobu realizacji jest naprawdę bardzo spójny. I obawiam się, że to plus ciekawa realizacja jest największym plusem tego filmu.
Linklater w swoim dziele wycinek życia chłopca traktuje jako pretekst do rozważań na temat kruchości, a także szybkości przemijania życia ludzkiego. W kinie tradycja zamykania życia w klatkach filmowych nie jest niczym nowym. Reżyser wie o tym i właśnie przez sposób realizacji próbuje się wybić z tłumu. Jak mu to wyszło?
Zacznijmy od tego ze protagonista jest nudny. Mason przez 2 i pół godziny snuje się po ekranie. Jest pozbawiony charakteru, jest wyidealizowany, jest nijaki. O wiele ciekawiej wypada jego siostra. Po 2 i półgodzinnym seansie mogę powiedzieć o Masonie, że interesuje się fotografia i to wszystko.
Każdy wie, że nudny protagonista psuje film. Ale, jeżeli film porusza takie tematy jak przemijanie życia to nudny protagonista zabija film. Przez seans nie mogłem się zgrać z bohaterem. Nie "czułem" go. Nie widziałem jego dramatu. Uważam ze film powinien się oprzeć na jego matce (Patricia Arqette). Wydaje się znacznie ciekawszą postacią.
Linklater w swoim dziele nie ograniczył się tylko do jednostki. W niektórych scenach próbuje patrzeć szerzej na Amerykę XXI wieku. I tak bohaterowie rozmawiają o 11 września, o wojnie z Irakiem, o Obamie. Słuchają Coldplay, Gotye, Muse, Arcade Fire. O dziwo to pasuje do filmu. Szkoda, że te momenty zostały potraktowane powierzchownie. Uważam, że powinny zająć więcej czasu ekranowego czym dodałoby to kolorytu obrazowi.
Więc, to jest Boyhood. Miałki tylko momentami wywołujący emocje nudzący z przeciętną grą aktorską (Tylko Ethan Hawke się broni), przypominający telenowelę z niewykorzystanym (Ogromnym) potencjałem. A i przewiduje, że film będzie żelaznym kandydatem do Oscarów. Akademia lubi ckliwe historie z tłem w Ameryce. No cóż Linklater się spełni jako "artysta".
Ocena:5/10
Komentarze
Prześlij komentarz