"Love" - to jest właśnie miłość
Miłośnikom
kontrowersji i filmowych eksperymentów nie trzeba przedstawiać Gaspara Noé. Ten
argentyński reżyser każdym swoim kolejnym filmem szokuje widzów. „Carne”, „Sam
przeciw wszystkim”, „Nieodwracalne”, czy „Wkraczając w pustkę” - wszystkie te
produkcje cechują się niezwykłą dawką naturalizmu, perwersji, przemocy i
ciężkim, psychodelicznym klimatem. Argentyńczyk na ostatnim festiwalu filmowym
w Cannes zaprezentował swoje najnowsze dzieło, nad którym pracował przez wiele
lat, „Love”.
Murphy jest świeżo upieczonym mężem i ojcem. Ma własny dom, piękną, kochającą żonę i ukochanego synka. Mężczyzna jest jednak nieszczęśliwy, czuje się samotny, pusty i niespełniony. Serce Murphego w rzeczywistości należy do Elektry, ukochanej z którą stracił wszelkie kontakty. Wraca pamięcią do czasów dawnego związku, w którym realizował swoje najskrytsze, erotyczne fantazje.
Gaspare
Noé zdecydował się nakręcić film erotyczny wypełniony scenami niesymulowanego seksu, wszystko to zrealizowane zostało przy pomocy
technologii 3D. Bohaterowie eksperymentują, uprawiają miłość na różne sposoby,
kamera niczego nie ukrywa, widoczny jest każdy detal. Mimo odważnych scen
seksu, „Love” jest zdecydowanie najlżejszym i najbardziej sentymentalnym filmem
w karierze Gaspara Noé. Jest to film przede wszystkim (nomen omen) o miłości.
Sceny łóżkowe nie są dodatkiem, tylko pełnią kluczową rolę w narracji. Poprzez
te sceny reżyser tymi scenami ukazuje emocje i relacje bohaterów. Sceny seksu
są przedstawione w delikatny, romantyczny i nastrojowy sposób – pokazują one
uczucia kochających się ludzi. Wrażenie
potęguję znakomite zdjęcia Benoît Debie, który pracował wcześniej nad
poprzednimi filmami Noe.
„Love” utrzymany jest w identycznej estetyce co
dotychczasowe filmy reżysera - przeważają intensywne kolory, charakterystyczna
gra świateł, oraz niespotykane dotąd bardzo intymne ujęcia. Muzyka jest
niesamowita, przebija dotychczasowe dzieła Noé- łączy w sobie zarówno muzykę
klasyczną (Erik Satie, Aldo Ciccolinni), oraz elektroniczną (John Carpenter,
Kouldam). Film jest dużo bardziej wrażliwy, niż poprzednie dzieła Noé - nie ma
tutaj epatowania przemocą,
okrucieństwem, patologią, czy brzydotą. Mimo prawdziwych scen stosunków, „Love”
bardziej wzrusza niż szokuje.
Noé składa hołd swoim ulubionym reżyserom (Kubrick, Carpenter, Passolini) – gdzieś
w tle przewinie się plakat z filmu, albo poruszona zostanie wzmianka na temat
twórczości. Każdy, kto oglądał dotychczasowe filmy Gaspara Noé zauważy liczne
nawiązania do jego filmów - pojawia się atrapa hotelu miłości z „Wkraczając w
Pustkę”, okładki kaset „Sam przeciw wszystkim” i „Nieodwracalne”, powtarzają
się niektóre ujęcia (np: kamera za pleców) i style narracyjne (zaburzona
chronologia zdarzeń).
„Love”
doskonale udowadnia spory talent reżyserski Noé, oraz jego brak talentu w
pisaniu scenariuszy. Fabuła, dialogi i postacie - nic nie wybija się ponad
przeciętność. Scenariusz jest bardzo prosty, historia niewiele różni się od
typowego melodramatu. Aktorstwo prezentuje się średnio. Obsada wyraźnie bardzo
stara się wywołać silne emocje, czuć
jednak, że mamy do czynienia z amatorami.
„Love”
to znakomicie zrealizowane i marnie napisane love story z sporą dawką erotyki.
Film zachwyca, dopóki aktorzy nie zaczynają się odzywać. Najnowsze dzieło Noé opowiada o sensie miłości, którą
przedstawia w scenach łóżkowych. Nie jest to przełomowe dzieło gatunku –
brakuje tej głębi co w „Ostatnim Tango w
Paryżu”, czy w „Imperium zmysłów”. Mimo błahego scenariusza, warto zobaczyć
„Love” dla fantastycznej warstwy audiowizualnej, podejścia do scen erotycznych
i klimatu.
Komentarze
Prześlij komentarz