Mad Max: Na drodze gniewu-Wielogłos






Tomasz Ciesiółka: Chciałoby się pisać, że "Mad Max: Na drodze gniewu" to nowy rozdział w historii kina akcji. Chciałoby się też pisać o pietyzmie i o konsekwencji z jaką George Miller buduje swój odjechany świat. Chciałoby się pisać, że film porusza w całkiem fajny nie napuszony sposób kwestie feminizmu. Chciałoby się pisać wiele rzeczy o nowej części Mad Maxa, ale i tak po wyjściu z kina ograniczymy się do zwykłego staropolskiego „kurwa”.  Bo ten wulgaryzm doskonale podsumowuje cały film.  Przez niespełna dwie godziny mamy  do czynienia z kinem, które już od pierwszych sekund chwyta widza za włosy i wbija w fotel. Tempo nie spada ani na minutę, pisanie że to intensywne kino to obraza dla tego filmu. "Mad Max: Na drodze gniewu" to film tego rodzaju, który każe ci po seansie przeszukać słownik języka polskiego, aby znaleźć godny epitet opisujący to co właśnie widziałeś.

To jednak co zaskakuje najbardziej to wspomniana dokładność z jaką George Miller buduje świat naszego Lawrence’a z stacji benzynowej. Mimo iż tempo akcji nie spada, a w szczątkowych dialogach otrzymujemy niezbędne minimum informacji, to gdzieś tam pomiędzy wybuchami reżyser przemyca nam elementy świata tak wyraziste, iż możemy uznać nowego Mad Maxa za początek nowego uniwersum. (Zresztą już powstaje gra komputerowa, a Miller przebąkuje o kolejnych sequelach)

Jeżeli miałbym szukać wad to jedyna jaka mi przychodzi do głowy to słabe wykorzystanie Toma Hardy’ego. Swoją wartość aktorską udowodnił już nie raz , więc chciałoby się aby wniósł coś więcej do filmu, niż same rzucanie one-linerów.  Ale i tak nowy Mad Max zamiata tegoroczną konkurencje na  czele z przegadanymi i przehajpowanymi Avengersami. Na koniec użyje frazesu: „Dla takich filmów jak „Mad Max: Na drodze gniewu zostało stworzone kino”.



Michał Nadolle:Wielu fanów miało sporo wątpliwości odnośnie filmu „Mad Max: Na drodze gniewu”, kontynuacji niezapomnianej serii postapo z Melem Gibsonem w roli głównej. Reżyserem ponownie jest George Miller, twórca wcześniejszych części, ale rolę Maxa zagrał tym razem Tom Hardy. Jak zwykle uważano, że będzie to kolejny „gwałt na marce”. Film na szczęście okazał się ogromnym zaskoczeniem. Zawiera on mnóstwo uroku poprzednich części (kiczowata trójka się nie liczy), oferuje wiele nowego od siebie.

Świat postapokalipsy stał się bardziej rozbudowany, wprowadzono ciekawe pomysły z nowymi religiami, kulturą i zwyczajami. Reżyser doskonale pamięta, jak się kręci dobre kino akcji. „Mad Max” jest wypełniony pościgami, wybuchami i strzelaninami. W przeciwieństwie do konkurencji, twórcy nie poszli na łatwiznę. Zamiast kiczowatego CGI, mamy autentyczne, spektakularne eksplozje, popisy kaskaderskie, rozbijające się pojazdy i przepiękne plenery. Świetny, dynamiczny montaż, nie ograniczający się do szybkich cięć i trzęsącej się kamery. Nie ma wymuszonych gagów, ekspozycji, wątków pobocznych, oraz zaniżonej kategorii wiekowej, tylko czysta akcja dla dużych chłopców. Warstwa wizualna powala. Kostiumy, charakteryzacja, projekty pojazdów niezwykle pomysłowe i dopracowane. Muzyka zespołu Junkie XL idealnie buduje napięcie i tworzy klimat. Obsada spisała się wyśmienicie. Tom Hardy jest godnym następcą Mela Gibsona, a Charlie Theorn to wiarygodna, silna kobieca postać z charakterem. Jedyne co mi przeszkadzało to pewne ujęcia wygenerowane komputerowo i efekty 3D, na szczęście jest tego niewiele. „Mad Max: Na drodze gniewu” to jeden z najlepszych blockbusterów ostatnich lat. Film prosty, ale wykonany rewelacyjnie, z pomysłem i zaangażowaniem.

Komentarze

Popularne posty