The Inbetweeners- Młodość nie popłaca
Pokolenie ludzi
urodzonych w latach 90. wie że
dorastanie to nie bułka z masłem. Nasze
pokolenie jest ofiarą boomu internetowego i technologicznego. Jasne każda generacja ma swoje odchyły, ale
jeżeli porównamy historyjki z dzieciństwa opowiadane przez naszych rodziców a
opowiadane przez nas, to zazwyczaj my jesteśmy wygranymi. Wygrywamy w
(nie)chlubnej kategorii: „popierdolonych sytuacji”. Więc kiedy oglądamy chłoptasiów z „American
Pie” pod taflą śmiechu(no i oczywiście umownego wyolbrzymienia)widzimy siebie.
Tylko że z bohaterami „The Inbetweeners” jest trochę inaczej…
Fabuła serialu nie należy do skomplikowanych. Po rozwodzie
rodziców nastolatek Will McKenzie przenosi się ze snobistycznej szkoły
prywatnej do publicznej. Szybka aklimatyzacja w nowym środowisku okazuje się
niełatwym zadaniem dla Willa, który jest traktowany przez nowych kolegów jako
ciamajda i kujon. Dyrektor szkoły, Gilbert, nie przepada za nim, co okazuje na
każdym kroku. Zaprzyjaźnia się jednak z pewną grupką specyficznych chłopaków -
Simonem wiecznie uganiającym się za swoją miłością Carli, nadpobudliwym Jayem i
niezbyt rozgarniętym Neilem. Razem będą wpadać w tarapaty i przeżywać bolączki
okresu dorastania.
Brytyjski humor ma długą i chlubną historię. Monty Python to
tylko wierzchołek góry lodowej, ale od nich też wszystko się wywodzi. Uważam
jednak, że chłopaków z „The Inbeetweners” oprócz rodowodu geograficznego łączy
z legendarną grupą coś jeszcze. Obydwie grupy nie maja zahamowań. W opisywanym tutaj serialu wszystko się może
zdarzyć. Wymiotowanie na dziecko? Ojciec gej molestujący swojego syna?,
Rzucaniem frisbiee w niepełnosprawnych? Wszystko znajdziemy tutaj. Twórcy nie
mają żadnych zahamowań i śmieją się ze wszystkiego. Nikomu nie uchodzi na
sucho, a niektóry sceny mogłyby nawet
wprawić w zakłopotanie władze
stacji HBO, która przecież słynie z kontrowersyjnych produkcji.
Drugim podobieństwem do legendarnej grupy jest używanie komizmu
sytuacyjnego. W zasadzie ten rodzaj humoru dominuje przez całe „The Inbetweeners”.
Czasem wydaje się , że twórcy nie mieli konkretnego scenariusza, tylko po
prostu zarys historii, a odcinki kręcili na zasadzie: „Zobaczymy co z tego
będzie”. Każdy gag rodzi następny gag, co nadaje spójności serialowi. Co więcej, twórcy często odsuwają w trakcie
odcinka główne wątki na bok i wprowadzają nowe wątki. Co ewokuje kompozycje
szkatułkową. Konstrukcja scenariusza to największa zaleta „The Inbetweeners”.
Oczywiście można by było pójść na łatwiznę i opisać serial
stacji E4 jako po prostu brytyjską odpowiedź na „American Pie”. Ale nawet Stiflerowi
i ekipie coś od czasu do czasu się udawało.
Zresztą oni mieli tylko i wyłącznie problemy z kobietami. Za to Will i
jego paczka to skończone niedorajdy życiowe.
Nic, absolutnie nic im nie wychodzi. Jednocześnie przez to owi
bohaterowie to hiperbolizowane do potęgi n-tej nasze młodzieńcze odbicia. Gości
zagubionych w krainie alkoholu, pornografii, technologii, narkotyków nie
umiejących wejść w dorosłość. Oglądanie ich przygód bawi ponieważ jakoś zawsze
możemy się uśmiechnąć i powiedzieć sobie: „Nie jesteśmy tacy najgorsi”.
Lecz jednak powoli dorastamy. Wszystko się zmienia(oprócz
wojny-darmowe lokowanie „Fallouta”), a my stajemy się normalniejsi. Obserwując
młodsze rodzeństwo zauważam, ze oni sobie lepiej poradzą w życiu niż my.
Przyszłość pewnie będzie nudniejsza. Więc należy oddać hołd tym brytyjskim debilom
i ich problemom.
Komentarze
Prześlij komentarz