Zabójczyni-Przyczajony tygrys, ukryty smok.
Jednym z powodów
dlaczego kocham kino to fakt niewyczerpywanej formy. Jeżeli ktoś nie jest tylko
ślepo zapatrzony w amerykańskie produkcje, to praktycznie co miesiąc w nowych
premierach kinowych może znaleźć coś nowego, świeżego. To jest piękne,
zważywszy na fakt, iż kino jest z nami już ponad sto lat. Jednak obrazy takie
jak „Zabójczyni” wychodzą absolutnie ponad wszelki standard. Panie i Panowie,
przed wami eksperyment formalny doskonały.
Fabuła jednak w tym filmie to pretekst.
Ponieważ „Zabójczyni „ to głównie jak już wspomniałem forma. Forma
uderzająca widza z otwartej dłoni. Nie
jest to jednak puste epatowanie efekciarstwem, jak np. w „Zjawie”, ale
wykorzystanie i dopieszczenie rytmu filmowego do granic zrozumiałych dla widza.
Dalej się już po prostu nie da.
Nie jest to jednak nic dziwnego, kiedy
pamięta się że „Zabójczyni” to obraz z podgatunku kina Wuxia, który sukcesywnie
od czasów nagrodzonego Oscarami „Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka”
sukcesywnie szturmuje europejskie sale kinowe. Nurt tego typu kina koncentruje
się przede wszystkim na oszałamiającej wręcz podchodzące pod katharsis formie
wizualnej. Fabuła która często jest zakorzeniona w chińskim folklorze rzadko
jest dostosowana do potrzeb europejskich widza. Ale o ile filmy Yimou Zhanga
próbowały ubrać swoją treść używając takich fundamentów jak : miłość („Dom
latających sztyletów”), czy władza („Hero”) tak „Zabójczyni” nawet się w tym
kierunku nie kwapi.
Ale to nie jest tak, że film Hsiao-hsien Hou ma w nosie
widza. Aż tak odważnego stwierdzenia nie możemy wysunąć, ponieważ fabuła filmu
mimo iż jest trudna w odbiorze i naszpikowana chińskim folklorem to w jakimś
stopniu znajduje ona wspólną płaszczyznę z widzem europejskim. Nietypowe dla
nas tradycje mogą zostać przez nas odebrane jako coś na wzór ballady kołyszącej
widza. Co do fabuły to sam reżyser twierdzi,
że dopiero za trzecim seansem możemy odkryć całość jego wizji.
Jednak to nie o fabułę tutaj chodzi. „Zabójczyni” to jeden z tych filmów, które wyzywają widza na
pojedynek. Nie jest to pojedynek intelektualny, jak to bywa u niektórych filozofów
kina. Ale raczej jest to pojedynek na wyczucie smaku, orientalność. Jeżeli widz
zapomni o podstawowych mechanizmach filmowych
i da się ponieść obrazowi, wtedy zostanie sowicie wynagrodzony. Można by
przytoczyć z ironią ostatnie Affleckowskie: „To nie jest film dla krytyków, to
film dla widzów”.
Film opanował do perfekcji rytm filmowy. Kiedy w
przyciemnionych zdjęciach kamera leniwie porusza się w lewo i prawo w rytm
powoli dudniących bębnów, wtedy „Zabójczyni” nie ma sobie równych. Ten obraz
wciąga widza bez widza, więc wypada jak już wspomniałem wyżej zainwestować
uwagę w ten obraz. Wtedy on opłaca się czystym naturalnym pięknem formy
filmowej.
„Zabójczyni” to trudny obraz, który nie bierze jeńców. Warto
jednak zapoznać się z tym dziełem. W dobie hucznych blockbusterów warto czasem
przystanąć, skupić się i złapać oddech. Wszystkim się to czasem przydaje
Ocena:8/10
Komentarze
Prześlij komentarz