Zabójczyni-Przyczajony tygrys, ukryty smok.



Jednym z powodów dlaczego kocham kino to fakt niewyczerpywanej formy. Jeżeli ktoś nie jest tylko ślepo zapatrzony w amerykańskie produkcje, to praktycznie co miesiąc w nowych premierach kinowych może znaleźć coś nowego, świeżego. To jest piękne, zważywszy na fakt, iż kino jest z nami już ponad sto lat. Jednak obrazy takie jak „Zabójczyni” wychodzą absolutnie ponad wszelki standard. Panie i Panowie, przed wami eksperyment formalny doskonały.


Chiny, IX wiek n.e. 10-letnia córka generała zostaje porwana przez mniszkę, która wprowadza ją w tajniki sztuk walki, zamieniając w doskonale wyszkoloną zabójczynię. Dziewczynka jest bezwzględnie posłuszna, bez wahania eliminuje okrutnych i skorumpowanych namiestników władcy. Pewnego dnia po nieudanej misji zostaje odesłana w rodzinne strony z rozkazem zabicia mężczyzny, którego miała poślubić. Teraz jej ukochany jest potężnym przywódcą Północnych Chin i zagraża stolicy. Po 13 latach z dala od domu młoda kobieta musi skonfrontować się z rodzicami, wspomnieniami z dzieciństwa oraz długo tłumionymi uczuciami. Związana przysięgą wierności wobec przełożonej musi wybrać pomiędzy uświęconą tradycją, w której ją wychowano, a głosem serca.

Fabuła jednak w tym filmie to pretekst. Ponieważ „Zabójczyni „ to głównie jak już wspomniałem forma. Forma uderzająca  widza z otwartej dłoni. Nie jest to jednak puste epatowanie efekciarstwem, jak np. w „Zjawie”, ale wykorzystanie i dopieszczenie rytmu filmowego do granic zrozumiałych dla widza. Dalej się już po prostu nie da.


Nie jest to jednak nic dziwnego, kiedy pamięta się że „Zabójczyni” to obraz z podgatunku kina Wuxia, który sukcesywnie od czasów nagrodzonego Oscarami „Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka” sukcesywnie szturmuje europejskie sale kinowe. Nurt tego typu kina koncentruje się przede wszystkim na oszałamiającej wręcz podchodzące pod katharsis formie wizualnej. Fabuła która często jest zakorzeniona w chińskim folklorze rzadko jest dostosowana do potrzeb europejskich widza. Ale o ile filmy Yimou Zhanga próbowały ubrać swoją treść używając takich fundamentów jak : miłość („Dom latających sztyletów”), czy władza („Hero”) tak „Zabójczyni” nawet się w tym kierunku nie kwapi.

Ale to nie jest tak, że film Hsiao-hsien Hou ma w nosie widza. Aż tak odważnego stwierdzenia nie możemy wysunąć, ponieważ fabuła filmu mimo iż jest trudna w odbiorze i naszpikowana chińskim folklorem to w jakimś stopniu znajduje ona wspólną płaszczyznę z widzem europejskim. Nietypowe dla nas tradycje mogą zostać przez nas odebrane jako coś na wzór ballady kołyszącej widza. Co do fabuły to sam reżyser twierdzi,  że dopiero za trzecim seansem możemy odkryć całość jego wizji.

Jednak to nie o fabułę tutaj chodzi. „Zabójczyni” to jeden  z tych filmów, które wyzywają widza na pojedynek. Nie jest to pojedynek intelektualny, jak to bywa u niektórych filozofów kina. Ale raczej jest to pojedynek na wyczucie smaku, orientalność. Jeżeli widz zapomni o podstawowych mechanizmach  filmowych i da się ponieść obrazowi, wtedy zostanie sowicie wynagrodzony. Można by przytoczyć z ironią ostatnie Affleckowskie: „To nie jest film dla krytyków, to film dla widzów”.

Film opanował do perfekcji rytm filmowy. Kiedy w przyciemnionych zdjęciach kamera leniwie porusza się w lewo i prawo w rytm powoli dudniących bębnów, wtedy „Zabójczyni” nie ma sobie równych. Ten obraz wciąga widza bez widza, więc wypada jak już wspomniałem wyżej zainwestować uwagę w ten obraz. Wtedy on opłaca się czystym naturalnym pięknem formy filmowej.

„Zabójczyni” to trudny obraz, który nie bierze jeńców. Warto jednak zapoznać się z tym dziełem. W dobie hucznych blockbusterów warto czasem przystanąć, skupić się i złapać oddech. Wszystkim się to czasem przydaje
Ocena:8/10

Komentarze

Popularne posty