Wilk z Wall Street (2013) - Chłopcy z ferajny bawią się w maklerów.

Co się stanie, jeżeli 71-letnia ikona kina zechce nakręcić film w stylu nowoczesnych blockbusterów przeszczepiając ideały dawnych lat na grunt nowego kina? 



Taksówkarz, Chłopcy z Ferajny, Wściekły Byk, Kasyno, Ostatnie Kuszenie Chrystusa, Ulice Nędzy, Infiltracja, Gangi Nowego Jorku, Wyspa Tajemnic, Robert De Niro, Harvey Keitel, Jodie Foster, Joe Pesci, Frank Vincent, wreszcie Leonardo DiCaprio. Ta przypadkowa wyliczanka w głowach zagorzałych fanów kina powinna przywołać prawdziwą burzę: wspomnień, cytatów, scen i co najważniejsze solidnego wycinka kina na najwyższym poziomie. 

Jeżeli ktoś jest początkowym fanem kina już wyjaśniam początkową ekscytacje. Wszystkie wymienione filmy mają jednego ojca w postaci reżysera Martina Scorsesego. Natomiast wymieni aktorzy zostali odkryci przez Martina i właśnie u niego tworzyli kultowe kreacje. Scorsese jest reżyserem wyjątkowym. Debiutował w latach 70 i nie jako przyłożył rękę do kształtu ówczesnej kinematografii. Swoim pierwszym głośnym filmem "Taksówkarz" (Genialny De Niro. Zresztą Robert powinien do końca życia dziękować Martinowi za role napisane dla niego). Martin świetnie się wpisał w buntowniczo-punkowy okres kina. Był to dopiero początek sukcesu. Scorsese jest jednym z pierwszych reżyserów, który otwarcie pokazywał przemoc. Ojciec chrzestny, przez swój szekspirowski wydźwięk pokazywał przemoc, kiedy była naprawdę niezbędna dla fabuły. Za to Martin bezkompromisowo pokazywał: strzelaniny, odcinanie kończyn, miażdżenie głowy imadłem. Robił to z niesamowitym wyczuciem artystycznym. Można, by użyć stwierdzenia, że krew w kinie najlepiej smakuje u Scorsesego. Nie należy jednak uważać Martina za filmowego troglodytę. Każdy jego film porusza ważne kwestie. Zazwyczaj są to społeczne nieprzystosowania, alienacja oraz zderzenie świata marzeń z światem rzeczywistym. 


Zanim przejdziemy do opisu Wilka z Wall Street, wspomnę jeszcze o chyba najlepszym filmie Martina. Chodzi oczywiście o  Chłopców z Ferajny. Robię to, ponieważ Wilk to tak naprawdę Chłopcy w innej scenerii. Historię O Henrym Hillu, który przeżył drogę z piekła do nieba i z powrotem znają chyba wszyscy. Otóż jest to pierwszy film Scorsesego, w którym dużą rolę grała muzyka. Prawie każdemu ujęciu towarzyszy świetnie dobrany utwór. Chłopców z Ferajny do dzisiaj ogląda się rewelacyjnie (Za sprawą miedzy innymi genialnego montażu Thelmy Schoonmaker) jak krwawy 3 godzinny teledysk MTV za czasów świetności tej stacji. 


Więc przejdźmy do opisu filmu. Scorsese prezentuje nam historię Jordana Belforta, otóż postać ta nie jest scenariuszowym wymysłem. Jordan Belfort był złotym dzieckiem Amerykańskiej giełdy. Belfort w latach 90 wraz z przyjaciółmi założył firmę maklerską, która wciskała inwestorom "śmieciowe akcje", na którym nielegalnie zbijali forsę. Jordan i jego świta szybko wspięli się na szczyt, gdzie wszystko układało się, jak najlepiej do czasu aż Belfortem zainteresowało się FBI.... Scorsese w iście rock and rollowy sposób wrzuca nas w samo centrum imprezowo-narkotykowej kariery Belforta. Prezentując nam wzlot i upadek protagonisty. Cóż kolejny Henry Hill. Scenariusz adaptowany jest świetnie zrealizowany. Stworzył go Terrance Winter. Obecnie jeden z najlepszych scenarzystów telewizyjnych (Prawa ręka Davida Chase'a czyli twórcy Rodziny Soprano obecnie Winter jest twórcą świetnie przyjętego Zakazanego Imperium, gdzie Scorsese jest producentem). Winter znakomicie odnalazł się w hollywoodzkich schematach i pod okiem Martina napisał świetny, pikantny, bezpośredni, a także bezkompromisowy scenariusz. 



Główną rolę odgrywa złote dziecko Hollywoodu, czyli Leonardo DiCaprio. Choć czy złote dziecko to nie będzie za daleko idące stwierdzenie? Z DiCaprio zawsze był pewien problem. Jako nastolatek grał rewelacyjnie. Kiedy patrzy się na grę Leonarda w Co Gryzie Gilberta Grape'a, czy też Chłopięcym Świecie przecierają się oczy ze zdumienia. Z trudnych, złożonych roli nastoletni DiCaprio wychodził obronną ręką. Potem przyszedł jednak nieszczęsny Titanic. O wizji Jamesa Camerona, której towarzyszy (nie)sławny utwór można mówić długo i niekoniecznie w samych superlatywach. Jest to synonim tego z czym walczy dzisiejsze kino. Niesamowite uproszczenia fabularne pomieszane z mdłym patosem. DiCaprio grając główną rolę w Titanicu pogrzebał swoją karierę, przyklejając sobie łatkę chłopca z okładki młodzieżowych pism. Dopiero właśnie Scorsese wyciągnął go z dołku filmowego oferując mu coraz to ciekawsze role, aż w końcu Leo stał się pełnoprawnym aktorem Scorsesego. Można, by powiedzieć następcą De Niro (Spokojnie też uważam, że Robert miażdży Leo pod względem aktorskim i nie ma sensu ich porównywać). Leo po latach wyznał, że największą jego pomyłką było zagranie w Titanicu. Tym bardziej, że DiCaprio otrzymał propozycję zagrania w debiucie Paula Thomasa Andersona Boogie Nights, który był trampoliną aktorską dla między innymi niedawno tragicznie zmarłego Philipa Seymoura Hoffmana.


Otóż DiCaprio w Wilku jest rewelacyjny. Jest to najlepsza kreacja tego aktora i jest to granica jaką może na razie osiągnąć, i to może być szczyt jego możliwości aktorskich. Już wyjaśniam, o co mi chodzi. Leonardo gra w Wilku ekspresyjnie balansując na granicy kiczu, czasem ją nawet przekracza, przez co jest po prostu śmieszny (To może być rozwiązanie słynnej sagi internetowej "Dlaczego DiCaprio nie dostał oscara?"). Chciałbym aby w aktorskim CV DiCaprio w najbliższych latach pojawiły się role wyciszone, skromne, inaczej Boski Leo jest skazany na powtarzanie. 


Na drugim planie mamy między innymi Jonah Hilla, który korzystając ze swojego komediowego dorobku aktorskiego wnosi do świata Wilka mnóstwo akcentu humorystycznego poprzez liczne żarty sytuacyjne. Hill gra to, co umie grać najlepiej i jest w tym świetny. Tworzy z DiCaprio naprawdę ciekawy duet aktorski niestety nie jest to duet na miarę De Niro-Pesci. Lecz jednak mam nadzieję, że jeszcze zobaczę DiCaprio i Hilla na ekranie. Z ról kobiecych na pierwszy plan wybija się wcielająca w rolę drugiej żony Belforta Margot Robbie. Która niestety talentem aktorskim nie grzeszy, ale zapewne jej wdzięki ucieszą męską część widowni. Na dalszym planie mamy między innymi przeciętnego Jeana Dujardina oraz niezwykle drętwego Kyle'a Chandlera. Warto wspomnieć o fantastycznym kilkuminutowym występie Matthew McConaugheya, który wprowadza Jordana Belforta w bezwzględny świat giełdy. Swoim występem McConaughey kradnie DiCaprio przedstawienie. Szkoda, że nie ma go więcej w filmie. Plus dla Rob Reinera, który w roli porywczego ojca Belforta jest bardzo dobry. 

A jak Scorsese sobie poradził w nowym środowisku? Oczywiście każdy wie, że Martin to filmowy kameleon i każdy gatunek umie poskromić i przełożyć na swój język. Lecz jednak, jak już wspomniałem Wilk to tak naprawdę kopia Chłopców z ferajny. Jordan Belfort to lustrzane odbicie Henry'ego Hilla. Nawet w jednej scenie maklerzy robią quasi-mafijną akcję i wystawiają za okno wieżowca nieprzychylnego, im inwestora. Reżyser wielokrotnie nawiązuje do poprzednich swoich dzieł, można, by nawet użyć stwierdzenia, iż Wilk mógłby być ostatnim filmem Martina. Na plus można dodać częste łamanie tak zwanej "czwartej ściany" dzieje się to wtedy kiedy Belfort wygłaszając swoje monologi zwraca się do widza, czym zaciera dystans między twórcą a odbiorcą. 


Sfilmowane jest to rewelacyjnie. Scorsese nadąża (a czasem nawet wyprzedza) za nowymi trendami, używając zagrywek z najnowszych blockbusterów. Trudno uwierzyć, iż ten film nakręcił reżyserski weteran, którego początki kariery datowane są na lata 70. Czasem można, by zauważyć, że Martin w scenach seksu i brania narkotyków przesadza. No, bo przesadza. I tu dochodzimy do głównych założeń filmu. 

Otóż Wilk z Wall Street jest niczym innym niż pastiszem współczesnego kina. Pokazaniem jego próżności, emocjonalnej pustki, a także głupoty. Kiedy Jordan uprawia seks z swoją drugą żoną na stercie pieniędzy, to jest to wyraźne pokazanie środkowego palca przez Martina w stronę: Hollywoodu, Akademii, producentów i po części nam widzom też. Scorsese nabija się z obecnego stylu kina, jednocześnie czerpiąc z niego to, co najlepsze i mieszając to z swoim unikalnym, lecz rozpoznawalnym stylem. Pełno jest w filmie przykładów scen przesadzonych. Scena, kiedy Belfort czołga się naćpany do samochodu to tylko wierzchołek góry lodowej. Należy pochwalić Wintera i Scorsesego za bezkompromisowe, oryginalne wyśmianie standardów Hollywoodu. Niektórzy narzekają na przesadzoną nagość występującą w filmie. Ale cóż każdy, kto zna np nazwisko Almodówar wie, że erotyka w filmie Martina jest bardziej nastawiona na ironie, niż na celową wulgarność. 



Wspomniałem, iż od czasu Chłopców z Ferajny muzyka gra dużą rolę w filmach Martina Scorsesego nie, inaczej mamy w najnowszej jego produkcji. Muzyka nadaje tempa historii, stanowi dopowiedzenie wątków. Może Wilk z Wall Street nie jest aż tak teledyskowy, jak Chłopcy z Ferajny, ale muzyka odgrywa ważną rolę w omawianej produkcji. Zróżnicowanie gatunków muzycznych na ścieżce dźwiękowej robi wrażenie. Usłyszymy miedzy innymi rock, pop, hity z lat 90 oraz najnowsze klubowe przeboje. Fani The Lemonheads, Howlin Wolf, Bily'ego Joela oraz dobrej muzyki będą usatysfakcjonowani. 

Warstwa czysto techniczna też jest zadowalająca. Zdjęcia doświadczonego i uznanego operatora Rodrigo Pireto znakomicie wpisują się do konceptu reżysera. Zdjęcia są żywe, jasne, dynamiczne, ostre. Ale jak to wszystko jest zmontowane! Ponownie zajęła się tym Thelma Scoonmaker. Mamy do czynienia z dynamicznym obrazem, gdzie widz jest wrzucony w samo centrum trzy godzinnej balangi Belforta i jego znajomych. Dzięki świetnemu montażowi widz ani na chwilę się nie nudzi. 


Czas na podsumowanie. Wilk z Wall Street to niewątpliwie najlepszy film Martina Scorsesego od czasów Kasyna (Przypominam film z roku 1995). Jest to satyra na społeczeństwo Hollywood, współczesne kino oraz nas widzów. Przyjemnie ogląda się bohaterów filmu rzucających wielocyfrowymi sumami w czasie europejskiego kryzysu. Można, by użyć stwierdzenia, że to kino na dobre a wręcz lepsze czasy. Świetny scenariusz. Bardzo dobre aktorstwo(Przynajmniej głównych postaci). Obowiązkowa pozycja dla fanów Martina i Leonarda. 


Ocena:8/10

Komentarze

Popularne posty