Podsumowanie roku 2014
Pisanie rocznych podsumowań filmowych jest chyba jedną z najbardziej nierzetelnych rzeczy jaką może popełnić Polski pseudo-dziennikarz filmowy. Najgorętsze premiery 2014r u nas dopiero wchodzą na ekrany. Więc to takie trochę niefartowne. No, ale żeby tradycji stało się zadość...
Na wstępie, wyjaśnię wytyczne tego podsumowania. Biorę pod uwagę filmy, które weszły w 2014 roku na ekrany polskich kin, mimo tego iż miały światową premierę w 2013r. Uważam, że tak będzie najlepiej i najbardziej przejrzyście. Więc zapnijcie pasy i jedziemy!
Najlepszy Film: "Wilk z Wall Street" - Obraz, który bezczelnie wytyka, a także i obnaża wszelkie wady korporacyjnego trybu życia oraz wyszukany hejt na Hollywood. Do tego, nie bójmy się tego powiedzieć "Tour De France DiCaprio". W gorączce tej sucharowo-żenująco-oscarowej zabawy, część z nas chyba zapomniała jak dobra jest ta rola. Do tego jest to nie jako magnum-opus Scorsese'go, który wprowadza i odnawia swoje stare klasyki (Najbardziej się kłaniają oczywiście Chłopcy z Ferajny) na grunt nowego kina. Genialne trzymające za włosy rozrywkowe kino.
Najlepszy serial: "True Detective" - Jeżeli ktoś dwa lata temu powiedziałby mi, że powstanie serial, który będzie otwarcie romansował z filozofią Nietzsche'go, i odwoływał się do prozy Lovecrafta, a przewodnikiem po tym świecie będzie Matthew "goła klata"McCounaghey to bym chyba zabił śmiechem. A jednak się to wydarzyło. McCounaghey, wraz z Woodym Harrelsonem zabrali mnie w ośmiogodzinną podróż po mrocznej Luizjanie, gdzie wspólnie zastanawialiśmy się nad kondycją moralną współczesnego człowieka na tle religijnym. Czekam na drugi sezon. Duet Farell-Vaughn ma według mnie jeszcze większy potencjał.
Najlepszy aktor: Leonardo DiCaprio - Wszystko już zostało napisane, wszystko już zostało powiedziane. Wyrzućcie z głowy Oscary i zróbcie sobie powtórkę z Wilka.
Najlepsza aktorka: Roseamund Pike - Oś napędowa ostatniego filmu Davida Finchera. Mimo zmysłu i wyczucia Amerykanina bez Pike ten film nie istnieje. Jest jak Norman Bates w spódnicy, który na dodatek uciekł ze swojego hotelu. W Zaginionej dziewczynie gra czarny charakter idealny. Mimo, iż gardzimy nią przez cały seans, to jednocześnie ją kochamy. A raczej jej umysł, jej piękny umysł.
Najlepsza reżyseria: Nuri Bilge Ceylan - Nie pisałem w tym roku o Zimowym śnie (W sumie nawet nie wiem dlaczego). Ale tegoroczny zdobywca Złotej Palmy, zasługuje na trochę miejsca w tym podsumowaniu. Ceylan dokonał dziwnej rzeczy, w swoim filmie. Przypomniał grzmiącym tonem o sile dialogu w kinie (W filmie są sceny, które zawierają ośmiominutowe dialogi), a także o sile spokoju i ludzkich więzi. Wyreżyserował to w sposób tak sugestywny, że można mieć wrażenie, iż obcujemy z jakąś dziwną baśnią Andersena. Można tu w porównaniu przywoływać wielkie nazwiska. O! mam jedno: Tarkowski.
Najlepszy scenariusz: Gillian Flynn - Uwaga modne słowo: Mizoginizm. Zagubiona dziewczyna jest tym słowem przepełniona. Ale jest to wręcz Mizoginizm slapstickowy. Flynn dobrze wiedziała, że standardowe obrzucanie gównem w obecnym kinie jest niemodne. Więc użyła naszego modnego słowa, jako kluczu do refleksji (nieco oczywistej) na temat roli portali społecznościowych i telewizji w dzisiejszym życiu i rozumowaniu. Slapstickowy Mizogonizm pisany przez kobietę? Boże więcej takich scenariuszy!
Najlepsza zdjęcia: Luca Bigazzi - Za to, że swoimi zdjęciami w wielkim pięknie przypomniał mi, jak piękny jest Rzym i kto tam kiedyś kręcił. Dzięki Luca!
Najlepsza muzyka: Hans Zimmer - Mogę obrzucać Interstellar hejtem z każdej możliwej strony, ale muzykę będę wychwalał. Hans w końcu się ogarnął i przypomniał sobie jak zdolną jest bestią. Rozbuchane pasaże organowe (przywołujące na myśl prace Philipa Glassa) sprawiły, że kosmos Nolana stał się głębszy, i bardziej emocjonalny. Największy plus tego filmu.
Największe zaskoczenie: "Gość" - Krwawa dyskoteka w duchu lat 80. W sumie nie dla każdego, ale jeżeli ktoś zna Terminatora na pamięć, to powinien czym prędzej nadrobić.
Największe rozczarowanie: "Boyhood" - Linkarter zawsze balansował na granicy emocjonalnego kiczu (vide trylogia miłosna, przy której musiałem ostro zmienić tor swojego myślenia żeby w miarę docenić). Ale w Boyhood, to już popłynął konkretnie. Przez 3 godziny nie usłyszałem z ekranu żadnej ciekawej sentencji. Choć z drugiej strony rozumiem, że Linkarter chciał pokazać, że życie jest po prostu......nudne. Ale jeżeli chciał opowiedzieć o prozie życia, to zrobił to za pomocą naprawdę nudnych i wysłużonych środków. W sumie Oscarki się posypią i to ostro, bo chyba takiej narracji jeszcze w kinie mainstreamowym nie było. No, ale to są oscary....
No i to już wszystko... Czuję się co najmniej kiepsko pisząc ranking filmów 2014r. i nie wychwalając w nim nowych dzieł Andersona, Inarritu i Eastwooda, no ale cóż. Myślę, że ten ranking doczeka się upgreadu gdzieś w kwietniu (Tyle czasu mi chyba zajmie ogarnięcie wszystkich tych filmowych łakoci z początku roku). A tymczasem życzę wszystkim szczęśliwego nowego roku i oczywiście dobrych filmów!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń