Whiplash - "Not quite my tempo"

Na początku roku sale kinowe opanowały perwersyjne duety. Wszyscy znamy postrach dobrego smaku jakim jest niewątpliwie Pięćdziesiąt Twarzy Greya. Ale kolejnym duetem sado-maso mogą być bohaterowie naszego dzisiejszego filmu, bo duet Neimann-Fletcher grają na takim poziomie czystego sadyzmu, iż Christain Grey i jego dziewczyna mogą (tak jak głoszą memy internetowe) pozostać tylko przy Xbox'ie.


Od razu uspokajam. Whiplash, to udany film. Nieco przereklamowany i trochę za mocno wyniesiony na ołtarze. Ale to nadal kawał dobrego intensywnego kina. Mnóstwo elementów składowych filmu Daniela Chazelle'a są po prostu robione na "odwal się" i są słabe. Lecz jednak wiadomo, że ten film i tak orbituje wokół duetu. Jednego z najciekawszych duetów ostatnich lat w kinie mainstreamowym. Poznajcie Neimanna i Fletchera!

Andrew (Miles Teller) jest utalentowanym młodym perkusistą, uczniem konserwatorium muzycznego na Manhattanie. Chłopak marzy o wielkiej karierze aby zrealizować plany, postanawia dołączyć do szkolnej orkiestry jazzowej. prowadzonej przez okrutnego nauczyciela Terence'a Fletchera (J.K. Simmons), który często wyładowuje swoje frustracje na uczniach. Pod kierunkiem bezwzględnego Fletchera, Andrew zaczyna dążyć do doskonałości za wszelką cenę - nawet własnego człowieczeństwa.

Whiplash to nie jest drugie Stowarzyszenie Umarłych Poetów. To nie jest film, gdzie protagonista pod wpływem swojego mentora zmienia swoje życie.....Chwila, to jest Stowarzyszenie umarłych poetów! Tylko, że pisane w bardzo ciemnych barwach. Film Chazelle'a ma też ogromny dług wdzięczności u "Czarnego łabędzia", lecz jednak nie ksero kopiuje filmu Darrena Aronofsky'ego, a stara się szukać własnej odrębnej drogi. Próbuje być czasem na siłę autonomiczny, ale o tym za chwilę. Najpierw opiszmy naszych protagonistów.

Postać grana przez Milesa Tellera, to zwyczajny chłopak z sąsiedztwa. Nieśmiały, z ambicjami, słuchający jazzu. Pod wpływem swojego nauczyciela zmienia się. Zapewne ta przemiana miała wielowątkową strukturę, lecz jednak Teller w roli Andrew jest po prostu słaby. Można też obwiniać tu trochę leniwy scenariusz(Dla tych co widzieli odsyłam do sceny z ciężarówką). Miles miał jednak ciężkie zadanie bo w pojedynku ze swoim antagonistą to Neimann zbiera baty. Ciosy zarówno fizyczne jak i wysublimowane psychiczne tortury. Do tego scenariusz, nie do końca określa kim tak naprawdę jest Miles i co oprócz pragnienia sławy go motywuje.

Z kolei Terence Fletcher, to postać hiperbolizowana do granic możliwości. Łysy, przypakowany, chodzący cały czas w tej samej czarnej koszulce z grozą w oczach przypomina raczej postać z skoroszytu Quentina Tarantino niż pełnokrwistą dramatyczną postać. Ale to on tutaj rozgrywa karty. Trzymając się aluzji do Stowarzyszenia Umarłych poetów to Fletcher nie ma nic z Johna Keatinga. Bliżej mu do Sierżanta Hartmana z Full Metal Jacket. Terence raczy swoich uczniów obelgami na tle: rasowym, seksualnym i społecznym. Potrafi rzucić krzesłem lub uderzyć w twarz. Przede wszystkim jednak stosuje tortury psychiczne. Jednego dnia obdarza Milesa względami aby następnego dnia mieszać go z gównem. Oczywiście J.K. Simmons w tej roli jest powalający. Mimo, iż to rola brawurowa i teoretycznie łatwa do zagrania, to widać szczególnie w oczach Simmonsa dziką chęć zabawy i piekielna wręcz radość, kiedy zadaje kolejne upokorzenia swoim uczniom.

Mimo tego, iż postacie te nie są idealnym przykładem pełnokrwistych protagonistów. To ich duet rozgrzewa ten film. Whiplash pomijając tortury psychiczne, to bardzo  fizyczny film. Mamy krew na dłoniach Andrew, pot na jego czole, zakrwawione pałki od perkusji itd. Mimo, iż niewątpliwe Fletcher prowadzi z swoim podopiecznym psychologiczną grę najwyższych lotów to jedyne widoczne rany, to te fizyczne.

Dlatego Whiplash jest tak cholernie intensywny. Jest to kino inteligentne, ale nie przemądrzałe. Nie jest nacechowany wymyślnymi bzdurami. Jest po prostu dobrym dramatem. To nie jest film świetny. Ma mnóstwo wad i niedociągnięć scenariuszowych, ale kiedy zostajemy na poziomie tej unikalnej relacji jaką mają nasi bohaterowie i przymykamy oczy na błędy, to wtedy dopiero Whiplash jest świetnym kinem.

Whiplash różni się tym od Czarnego Łabędzia, iż próbuje być na siłę kinem niezależnym. Owszem daleko mu od wszelakiej maści blockbusterów. Operuje językiem niedostępnym dla nich. Lecz jednak często zapożycza mnóstwo tanich rozwiązań, przy których można się popukać w czoło. Szczególnie należy zwrócić uwagę na to, jak słabo poprowadzona jest relacja Andrew z jego dziewczyną. Przypomina to słabą telenowelę niestety...

Ostatnia scena filmu wywołała we mnie ból. Nie dlatego, że była słaba(Była najlepsza w całym filmie), ale dlatego, że dopiero pod koniec filmu twórcy wrzucili wyższy bieg, i ukazali nam, że Whiplash to obraz z dużym potencjałem który gdzieś tam po drodze się zgubił. Mimo wszystkiego polecam. Takiego powiewu świeżości w Amerykańskim kinie nie było od  dawna.

Ocena:6/10

Komentarze

Popularne posty