Halloween 5: Zemsta Michaela Myersa- Piąta reanimacja
Pierwszy „Halloween”
okazał się ogromnym hitem, przy budżecie 325 tys $ film zarobił aż 60 mln $.
Doczekał się wielu naśladowców, oraz sequeli. Druga część chociaż gorsza, nadal
posiadała sporo uroku i stanowiła dobre zamknięcie historii. W „Halloween 3:
Sezon czarownic” eksperymentowano z marką, co fani bardzo skrytykowali.
Później, z okazji 10-lecia filmu Carpentera powstała czwarta część, która
okazała się całkiem dobra i osiągnęła spory sukces finansowy. Zaledwie rok
później powstał kolejny film, „Halloween 5: Zemsta Michaela Myersa”.
Podobnie jak pierwszy sequel, film zaczyna się sceną finalną
poprzedniej części. Michaelowi Myersowi udało się przeżyć atak policjantów i
czeka rok na kolejne święto Halloween. Pragnie dokończyć swoje dzieło i zabić
swoją małą siostrzenicę, Jamie Lloyd (Danielle Harris). Między dziewczynką, a
zabójcą powstaje nić telepatyczna- potrafią wzajemnie wyczuwać swoją obecność.
Doktor Loomis (Donald Pleasence) próbuje za pomocom Jamie odnaleźć Michaela i
pokrzyżować jego plany.
Już od pierwszej minuty przeżywałem deja vu. Wszystko wydało
mi się znajome, jakbym oglądał po raz kolejny ten sam film. To właśnie pierwszy problem „Zemsty Michaela Myersa”-
powiela schematy i rozwiązania z poprzednich części. Brakuje czegoś nowego, coś
co by odróżniło go od pozostałych części. Po raz kolejny Michael przeżywa,
śledzi nastolatków w święto Halloween, zakrada się aby zaatakować, a dr Loomis
stara się go powstrzymać. Poprzednie filmy nie były oryginalne, ale broniły się
całkiem dobrym aktorstwem, sympatyczną protagonistką i nastrojem grozy. Donald
Pleasence i Danielle Harris nadal aktorsko dobrze się spisują, ich postacie są
ze wszystkich najciekawsze, ale gorzej z resztą. Kolejna grupa nastolatek ,
którą poznajemy jest kompletnie nieprzekonywująca i irytująca- lekceważą
zagrożenie, myślą tylko o zabawie, dla żartów przeszkadzają w działaniach
policji, biegają tylko po planie i krzyczą. Nie wzbudzają żadnych pozytywnych
uczuć, zamiast przejmować się ich losem, czekałem aż padną ofiarą Myersa. Tempo
filmu jest źle dobrane. Początek jest dynamiczny, później akcja spowalnia, a pod koniec znowu
przyspiesza. W pierwszym „Halloween” tempo było idealnie wyważone- powolne
jednak z czasem coraz bardziej przyspieszające, aż do wielkiego finału. Kolejną
wadą są liczne nieścisłości między piątą częścią, a pozostałymi. Michael nie
posiada blizn po pożarze z drugiej części, zakończenie z czwartego filmu
zostało zignorowane, a dr Loomis inaczej postrzega Myersa (traktuje go bardziej
jak pokrzywdzonego człowieka, a nie potwora jak wcześniej). Kilka scen i wątków
rozgrywa się bez jakiekolwiek wyjaśnienia. Kim jest tajemniczy mężczyzna w
czarnym płaszczu i jakie są jego motywacje? Od kiedy Michael nauczył się
prowadzić samochód? Dlaczego w jego domu znajduje się ołtarz? Dlaczego w jednej
scenie zamiast zaatakować Jamie zdejmuje maskę i zaczyna płakać? To tylko część
pytań które chodziły mi po głowie. Jeszcze gorzej wypadło zakończenie, film
kończy się naciąganym cliffhangerem.
„Halloween 5: Zemsta Michaela Myersa” to jak dotąd najgorszy
sequel w serii. To w najlepszym przypadku średniak, typowy tasiemiec wśród
slasherów z lat 80. Film kręcony w pośpiechu, bez pomysłu, powielający te same schematy. Sceny skupiające się na
doktorze Loomis’e i Jamie trzymają pewien poziom, ale co z tego skoro reszta
prezentuje się źle. Film może przypaść do gustu, tylko najmniej wybrednym fanom
serii.
Komentarze
Prześlij komentarz