The Big Short- Wilki z Wall Street
Chciwość to jedna z
podstawowych żądz człowieka. A że kino uwielbia żądze to temat mężczyzn, którzy zrobią wszystko dla
wypchanych portfeli jest często eksploatowany.
Mając jeszcze w pamięci świetne pastiszowe(słowo klucz w przypadku tego dzieła) ostatnie dzieło
Martina Scorsese czyli „Wilk z Wall Street”, Hollywood podejmuje znowu tematykę
ekonomi. Lecz w tym przypadku pastisz jest, ale go też jednocześnie nie ma. Przyjrzyjmy się postmodernistycznemu
bałaganowi , który w tym roku jest nominowany do Oscara w tej najważniejszej kategorii. Panie i Panowie oto „The
Big Short”
„The Big Short” nie ma na zadaniu zarzucać widzów stertą
pojęć z podręcznika do ekonomii. Film Adama McKaya chce zaprosić widza do
zabawy. Dlatego film wręcz wyważa czwartą ścianę. Zwroty do widza, montażowe
mrugnięcia okiem, odwołania do popkultury, celebryci jak Selena Gomez, którzy wraz z profesorami ekonomii tak
tłumaczą procedery biznesowe, że nawet przedszkolak by je zrozumiał. Najlepiej
cały film podsumowuje cameo Margot Robbie, czyli ekranowej żony Jordana Belforta z „Wilka z
Wall Street”. Tak otwartego na widza
filmu, dawno nie widziałem.
Technika narracji doskonale uzupełnia się z językiem
filmowym. Film jest rwany, dynamiczny, ekspresyjny. Podczas seansu widz nie usiedzi na miejscu. Mimo iż ekonomiści
przedstawieni w filmie są w miarę
poważni (piszę w miarę. Bo jeden jest zatwardziałym fanem Metallici, a drugi
jest nadpobudliwym cholerykiem) nie są tak pastiszowi jak np. ich odpowiednich
z przywoływanego już filmu Martina Scorsese. To i tak widz nie mam problemu z
identyfikacją się z bohaterami i wraz z nimi płynie w stronę wielkiego kryzysu.
W główne role wcielają się pierwszoligowi aktorzy. Christian Bale(nominacja do Oscara),
Ryan Gosling, Steve Carell oraz Brad Pitt. Dla prawie każdego z nich jest to
najlepsza rola od dobrych kilku lat. Aktorzy są równie dynamiczni co
film. Co więcej widać, że tematyka bankowości nie jest im obca i mimo jednak
drobnego przerysowania postaci ich kreacje wypadają naturalnie i wiarygodnie.
Niestety troszkę od poziomu odstaje Brad Pitt. Jego postać jest aż za bardzo
przerysowana co wzbudza w widzu groteskę
i przez kilka chwil łamie doskonały rytm filmu Adama McKaya Ale wiadomo nie od
dziś, że jego kariera biegnie sinusoidalnie. Akurat mamy do czynienia z
słabszym okresem Pitta.
Jednak „The Big Short” to nie zgrywa. To przede wszystkim
historia o kryzysie, który pozbawił wielu Amerykanów pracy oraz dachu nad
głową. McKay wie o tym i kiedy trzeba przycisnąć to przyciska. Tylko że wtedy
jego film zwalnia, traci swój oryginalny styl i zahacza o sztampę. Reżyser
dobrze o tym wie i sięga po środki dramatyczne, kiedy naprawdę nie ma wyjścia i
niestety wtedy „The Big Short” staje się kolosem na glinianych nogach, całą
konstrukcja się sypie, a my możemy mieć wrażenie że oglądamy zupełnie inny film
niż te kilka minut temu.
Mimo wszystko film Adama McKaya może być traktowany jako
dzieło aspirujące do pomnika współczesnej kultury. Chaos który jest wywoływany
przez pieniądze, który prowadzi do niszczenia istot ludzkich. Reżyser stara się
nie całkiem na serio nadać swojemu filmowi głębsze znaczenie. Ci celebryci nie są
w filmie obecni tylko na płaszczyźnie humorystycznej. Film też ironicznie pokazuje: obwieszonych złotem raperów, drogie restauracje, itd. I właśnie w satyrze społecznej "The Big Short" jest najlepszy
Ocena:7/10
Komentarze
Prześlij komentarz