Dureń-Viridiana Putina
Zadziwia fakt jak obecnie kino rosyjskie z pasją eksploruje zimne i nieludzkie mechanizmy polityczne swojego kraju. Po „Lewiatanie”, który był filmem znanego, europejskiego twórcy Andrieja Zwagincewa, przychodzi czas na głos młodych. Głos przesiąknięty słowiańskim romantyzmem, amerykańską depresją i łopatologiczną oczywistością.
Akcja osadzona jest daleko na prowincji, w popadającym w ruinę hostelu wybudowanym w czasach rozkwitu planowej gospodarki ZSRR. Trzeba natychmiast ewakuować 820 osób, gdyż budynek zaczyna pękać. Tyle że nie ma gdzie ani za co ulokować mieszkańców. Pieniądze w kasie miasta zostały rozkradzione. Jeśli sprawa wyjdzie na jaw, skorumpowany mer i jego klika mogą mieć kłopoty, więc z wyjątkiem jedynego uczciwego hydraulika, tytułowego głupca (Artiom Bystrow), reszta nie waha się poświęcić życia niewinnych ludzi.
W przeciwieństwie do „Lewiatana”, który bawił się biblijną koncepcją „Dureń” jest śmiertelnie poważny. Mamy tutaj sam konkret. Kolejny Don Kichot walczy z wiatrakami czyli z pustymi garniturami. Rosyjskie kino obecnie nie przybiera w słowach krytykując władzę. Film Bykova nawet jak znajduje czas ,aby pokazać w biurokratach twarz człowieka to zaraz potem pokazuje jaka jest ich prawdziwa natura.
Sprawia to iż „Dureń” jest wymowny, niestety zbyt wymowny. Przez nadmierne epatowanie tragedią polityczną Bykov zapomina o tradycyjnej konstrukcji dramatu. Jego film nie ma grama subtelności, od pierwszych kadrów zostajemy wrzuceni w rosyjskie szambo i zostajemy w nim, aż po napisy końcowe.
Niektórym takie kino może przypaść do gustu (polecam film zwolennikom twórczości Wojtka Smarzowskiego). Lecz jednak ja oczekuję niestety czegoś więcej niż kolejnych popłuczyn po „The Wire”.
Braterska, słowiańska mentalność wisi nad "Durniem". Zapijaczone mordy u Bykova są niczym żywcem wyjęte z kart dowolnej licealnej lektury z ery romantyzmu. Dużą rolę odgrywa też miasto. Moja współtowarzyszka w kinie słusznie porównała zimną prowincje do Poznania. W filmie mamy nawet scenę teledyskową, którą śmiało mógłby nakręcić Xavier Dolan. Scena ta ukazuję protagonistę przechadzającego się nocnymi uliczkami i pobrzmiewający w tle swojski post-rockowy utwór na modłę wczesnego Interpolu. Scena wydaje się być na pierwszy rzut oka oderwana od kontekstu filmu, ale jeżeli spojrzymy uważniej na obraz Rosjanina zauważymy, iż "Dureń" oddycha pełną piersią wschodnio-europejską tradycją.
Film ma jedną poważną wadę. Otóż spokojnie prowadzi nas za rączkę z punktu A. do punktu B. Oczywiście jest to droga wyboista pełna dramatycznych "dziur", ale kiedy odczytamy koncepcje filmu mimowolnie domyślamy się również już jego zakończenia. "Dureń" próbuje jednak zachęcić widza do dyskusji, wsadzając do walącego się budynku margines społeczny. Na ekranie nawet pada stwierdzenie, iż lepiej by było gdyby budynek runął. Oczywiście budynek to metafora Rosji, niestety zbyt łatwa do odczytania.
Tylko nasz dzielny inżynier, niczym superbohater stara się wszystkim pomóc. Z minuty na minutę dostaje jednak silniejsze ciosy od wszystkich dookoła. Inspiracje Bykova biegną do twórczości Luisa Bunela, a konkretniej do "Viridiany". W owym obrazie zakonnica stara się pomóc żebrakom, w finale filmu zostaje prawie przez nich zgwałcona. Bunuel przez swój film uderzał w chrześcijaństwo, i koncepcje wybaczania w religii. Bykov uderza w państwo. Koncept jest jednak ten sam.
"Dureń" to film dużych ambicji. Zabiera głos w ważnych sprawach, robi to niestety nieudolnie. Mając w pamięci świetnego "Lewiatana" film Bykova traci w oczach jeszcze bardziej. Nadal jeżeli chce znakomitego dramatu socjoligiczno-politycznego sięgam po "The Wire", nawet Putin mnie nie przekona do zmiany decyzji.
Ocena:5/10
Akcja osadzona jest daleko na prowincji, w popadającym w ruinę hostelu wybudowanym w czasach rozkwitu planowej gospodarki ZSRR. Trzeba natychmiast ewakuować 820 osób, gdyż budynek zaczyna pękać. Tyle że nie ma gdzie ani za co ulokować mieszkańców. Pieniądze w kasie miasta zostały rozkradzione. Jeśli sprawa wyjdzie na jaw, skorumpowany mer i jego klika mogą mieć kłopoty, więc z wyjątkiem jedynego uczciwego hydraulika, tytułowego głupca (Artiom Bystrow), reszta nie waha się poświęcić życia niewinnych ludzi.
W przeciwieństwie do „Lewiatana”, który bawił się biblijną koncepcją „Dureń” jest śmiertelnie poważny. Mamy tutaj sam konkret. Kolejny Don Kichot walczy z wiatrakami czyli z pustymi garniturami. Rosyjskie kino obecnie nie przybiera w słowach krytykując władzę. Film Bykova nawet jak znajduje czas ,aby pokazać w biurokratach twarz człowieka to zaraz potem pokazuje jaka jest ich prawdziwa natura.
Sprawia to iż „Dureń” jest wymowny, niestety zbyt wymowny. Przez nadmierne epatowanie tragedią polityczną Bykov zapomina o tradycyjnej konstrukcji dramatu. Jego film nie ma grama subtelności, od pierwszych kadrów zostajemy wrzuceni w rosyjskie szambo i zostajemy w nim, aż po napisy końcowe.
Niektórym takie kino może przypaść do gustu (polecam film zwolennikom twórczości Wojtka Smarzowskiego). Lecz jednak ja oczekuję niestety czegoś więcej niż kolejnych popłuczyn po „The Wire”.
Braterska, słowiańska mentalność wisi nad "Durniem". Zapijaczone mordy u Bykova są niczym żywcem wyjęte z kart dowolnej licealnej lektury z ery romantyzmu. Dużą rolę odgrywa też miasto. Moja współtowarzyszka w kinie słusznie porównała zimną prowincje do Poznania. W filmie mamy nawet scenę teledyskową, którą śmiało mógłby nakręcić Xavier Dolan. Scena ta ukazuję protagonistę przechadzającego się nocnymi uliczkami i pobrzmiewający w tle swojski post-rockowy utwór na modłę wczesnego Interpolu. Scena wydaje się być na pierwszy rzut oka oderwana od kontekstu filmu, ale jeżeli spojrzymy uważniej na obraz Rosjanina zauważymy, iż "Dureń" oddycha pełną piersią wschodnio-europejską tradycją.
Film ma jedną poważną wadę. Otóż spokojnie prowadzi nas za rączkę z punktu A. do punktu B. Oczywiście jest to droga wyboista pełna dramatycznych "dziur", ale kiedy odczytamy koncepcje filmu mimowolnie domyślamy się również już jego zakończenia. "Dureń" próbuje jednak zachęcić widza do dyskusji, wsadzając do walącego się budynku margines społeczny. Na ekranie nawet pada stwierdzenie, iż lepiej by było gdyby budynek runął. Oczywiście budynek to metafora Rosji, niestety zbyt łatwa do odczytania.
Tylko nasz dzielny inżynier, niczym superbohater stara się wszystkim pomóc. Z minuty na minutę dostaje jednak silniejsze ciosy od wszystkich dookoła. Inspiracje Bykova biegną do twórczości Luisa Bunela, a konkretniej do "Viridiany". W owym obrazie zakonnica stara się pomóc żebrakom, w finale filmu zostaje prawie przez nich zgwałcona. Bunuel przez swój film uderzał w chrześcijaństwo, i koncepcje wybaczania w religii. Bykov uderza w państwo. Koncept jest jednak ten sam.
"Dureń" to film dużych ambicji. Zabiera głos w ważnych sprawach, robi to niestety nieudolnie. Mając w pamięci świetnego "Lewiatana" film Bykova traci w oczach jeszcze bardziej. Nadal jeżeli chce znakomitego dramatu socjoligiczno-politycznego sięgam po "The Wire", nawet Putin mnie nie przekona do zmiany decyzji.
Ocena:5/10
znacznie lepszy od Lewiatana tylko tam portret Putina na scianie wiec bardziej medialny
OdpowiedzUsuń