Mad Max-Apokaliptyczna telenowela
Zanim Tom Cruise w skórzanej kurtce jeździł na motorze do dźwięków "Take My Breath Away" zespołu Berlin, był sobie inny "skórzany" jeździec - Mel Gibson rozpoczynający swoją karierę na dalekich Antypodach. Zaczynał ją w oparach popkulturalnego śmietniska końca lat 70, tam gdzie surrealizm mieszał się z groteską a smród spalin z zapachem ukochanej. No i Mel o wiele lepiej nosił kurtkę niż Tom.
Szalony Max nie mógł trafić na lepszy okres niż koniec lat 70. Owa dekada wręcz oddychała bohaterami wyrzutkami takimi jak Travis Bickle, którzy zamiast gadać wolą brać sprawy w swoje ręce . Mad Max wydaje się, być zżynką i zarazem hołdem dla amerykańskiego kina tamtego okresu. Postać grana przez Mela Gibsona to bohater idealny jak na tamte czasy. Romantyczny, milczący twardziel co jedną ręką przytuli kobietę, a w drugiej będzie, trzymał strzelbę. Z biegiem "klasycznej" trylogii będziemy obserwować jak postać Maxa z brutalnego romantyka zmienia się w prawdziwego komiksowego herosa, wyzwoliciela uciemiężonego post apokaliptycznego ludu.
Jednak oczywiście to nie wszystko, co George Miller ma w rękawie. Klimat post apokaliptyczny w "Mad Maxie" może nie jest jeszcze na tyle dosadny jak w następnych częściach, ale i tak już mamy całkiem niezły zalążek, który będzie kanwą dla wielu produkcji post apokaliptycznych. Począwszy od innych australijskich filmów ("Na krańcu jutra") skończywszy na grach komputerowych (ciesząca się dużym uznaniem seria "Fallout"). Jednym z czynników, który wpłynął na unikalność klimatu był niski budżet. Przekoloryzowane obrazy często nienaturalnie rozjaśnione albo nienaturalnie przybrudzone świetnie budują nastrój i doskonale alienują widza.
Mad Max to też tragiczna historia miłosna. Tragizm "Romeo i Juli" przeciągnięty przez popkulturę. W tym się opiera też rewolucyjność "Mad Maxa." Dzisiaj utalentowani reżyserzy mieszają wszystko z wszystkim, Miller natomiast robił to już w 1979 r. Wracając do historii miłosnej. Znowu mamy tu prosty zabieg stylistyczny. Kiedy na ekranie pojawia się Jessie, czyli ukochana Maxa, obraz jest przesłodzony, cukierkowy wręcz. Kiedy jej nie ma "czarne chmury" zaczynają przysłaniać kadry. Zabieg nieskomplikowany, łopatologiczny wręcz, ale jakże wymowny.
Max nie jest jednak typowym bohaterem "ery VHS-u". Robocop, Terminator, Rambo wszyscy ci panowie ku uciesze widza posługiwali się przemocą. Max jest inny. Oczywiście ostatnie 10 minut chwyta za gardło, ale decydujący moment nie zostaje nam pokazany na ekranie, zostawiając krwawą wiwisekcje w domyśle widza. Max wydaje się nie być tak szalony, jak wskazuje tytuł.
Jego bronią jest natomiast benzyna. Na owacje zasługuje sposób, w jaki Miller pomimo niskiego budżetu portretuje sceny wyścigów. Karkołomne ujęcia przez tylnią szybę, ekstremalne zbliżenia, dynamiczna jazda kamery. Jeżeli coś się nie zestarzało w tym filmie to właśnie pościgi. Widać u reżysera inspiracje "Bullittem" z 1968 r. i innych sensacyjniaków z samochodami w roli głównej. "Mad Max" może być więc niezłą odtrutką dla tych, co zbyt mocno się zapatrzyli w "Szybkich i wściekłych"
Wszystkie te elementy sprawiają, iż "Mad Max" wciąż się dobrze trzyma. Mając do czynienia z tegoroczną intensywną odsłoną serii, pierwowzór jawi się jako spokojna herbatka u babci. No ale jeżeli herbatka ta ma klimat post apokaliptyczny to, czemu nie?
Szalony Max nie mógł trafić na lepszy okres niż koniec lat 70. Owa dekada wręcz oddychała bohaterami wyrzutkami takimi jak Travis Bickle, którzy zamiast gadać wolą brać sprawy w swoje ręce . Mad Max wydaje się, być zżynką i zarazem hołdem dla amerykańskiego kina tamtego okresu. Postać grana przez Mela Gibsona to bohater idealny jak na tamte czasy. Romantyczny, milczący twardziel co jedną ręką przytuli kobietę, a w drugiej będzie, trzymał strzelbę. Z biegiem "klasycznej" trylogii będziemy obserwować jak postać Maxa z brutalnego romantyka zmienia się w prawdziwego komiksowego herosa, wyzwoliciela uciemiężonego post apokaliptycznego ludu.
Jednak oczywiście to nie wszystko, co George Miller ma w rękawie. Klimat post apokaliptyczny w "Mad Maxie" może nie jest jeszcze na tyle dosadny jak w następnych częściach, ale i tak już mamy całkiem niezły zalążek, który będzie kanwą dla wielu produkcji post apokaliptycznych. Począwszy od innych australijskich filmów ("Na krańcu jutra") skończywszy na grach komputerowych (ciesząca się dużym uznaniem seria "Fallout"). Jednym z czynników, który wpłynął na unikalność klimatu był niski budżet. Przekoloryzowane obrazy często nienaturalnie rozjaśnione albo nienaturalnie przybrudzone świetnie budują nastrój i doskonale alienują widza.
Mad Max to też tragiczna historia miłosna. Tragizm "Romeo i Juli" przeciągnięty przez popkulturę. W tym się opiera też rewolucyjność "Mad Maxa." Dzisiaj utalentowani reżyserzy mieszają wszystko z wszystkim, Miller natomiast robił to już w 1979 r. Wracając do historii miłosnej. Znowu mamy tu prosty zabieg stylistyczny. Kiedy na ekranie pojawia się Jessie, czyli ukochana Maxa, obraz jest przesłodzony, cukierkowy wręcz. Kiedy jej nie ma "czarne chmury" zaczynają przysłaniać kadry. Zabieg nieskomplikowany, łopatologiczny wręcz, ale jakże wymowny.
Max nie jest jednak typowym bohaterem "ery VHS-u". Robocop, Terminator, Rambo wszyscy ci panowie ku uciesze widza posługiwali się przemocą. Max jest inny. Oczywiście ostatnie 10 minut chwyta za gardło, ale decydujący moment nie zostaje nam pokazany na ekranie, zostawiając krwawą wiwisekcje w domyśle widza. Max wydaje się nie być tak szalony, jak wskazuje tytuł.
Jego bronią jest natomiast benzyna. Na owacje zasługuje sposób, w jaki Miller pomimo niskiego budżetu portretuje sceny wyścigów. Karkołomne ujęcia przez tylnią szybę, ekstremalne zbliżenia, dynamiczna jazda kamery. Jeżeli coś się nie zestarzało w tym filmie to właśnie pościgi. Widać u reżysera inspiracje "Bullittem" z 1968 r. i innych sensacyjniaków z samochodami w roli głównej. "Mad Max" może być więc niezłą odtrutką dla tych, co zbyt mocno się zapatrzyli w "Szybkich i wściekłych"
Wszystkie te elementy sprawiają, iż "Mad Max" wciąż się dobrze trzyma. Mając do czynienia z tegoroczną intensywną odsłoną serii, pierwowzór jawi się jako spokojna herbatka u babci. No ale jeżeli herbatka ta ma klimat post apokaliptyczny to, czemu nie?
Komentarze
Prześlij komentarz