"Gwiezdne Wojny: Część VII - Przebudzenie Mocy" - Przebudzenie sagi
Jeden z najbardziej
oczekiwanych filmów roku w końcu wszedł na ekrany kin. Oto „Gwiezdne Wojny:
Część VII – Przebudzenie Mocy”. Na to wydarzenie jedni czekali 10 lat (od czasu
premiery „Zemsty Sithów”), inni nawet 32 lata (od czasu premiery „Powrotu Jedi”).
Jedną z zalet najnowszych „Gwiezdnych Wojen” jest… kampania reklamowa. Dawno nie było równie długo wyczekiwanego i tajemniczego filmu. Dzięki temu poznawanie tak wielkiej historii dostarcza jeszcze więcej frajdy. Z tego powodu pozwolę sobie nie opisywać zarysu fabularnego.
J.J. Abrams obrał sobie za cel zrealizowanie filmu jak
najbardziej zbliżonego do starej trylogii. Cała konwencja, narracja, podejście
do bohaterów, czy nawet efektów specjalnych przywodzi na myśli „Gwiezdne Wojny”
z najlepszych lat. Po raz kolejny poznajemy grupę młodych ludzi z marzeniami,
którzy wspólnie z doświadczonymi bohaterami (w tej roli cała obsada starej
trylogii) wyruszają w kosmiczną przygodę z misją ratowania galaktyki. Historia
jest prosta, opiera się na powszechnie kojarzonych schematach z popkultury –
znowu mamy elementy fantasy, akcji, komedii, westernu, czy antycznej tragedii.
Dzięki temu starzy fani poczują się jak w domu. Nie ma niepotrzebnych
udziwnień, przerysowań, jak w ostatnich częściach. Nie ma rozwiązań znanych z
nowszej trylogii – koniec z zagmatwaną fabułą, przegadanymi wątkami
politycznymi, Federacją Handlową i Senatem, midichlorianami, slapstickowym
humorem i Jar-Jar Binksem! Najnowsze „Gwiezdne Wojny” wizualnie są świetne.
Zdjęcia w znacznej mierze kręcone były w prawdziwych, egzotycznych miejscach i
w ręcznie przygotowanej scenografii. Niemal każdy obcy i droid zagrany został przez
aktora w kostiumie, lub kukiełkę (wyjątki można policzyć na palcach jednej
ręki). Wszystko zostało dopracowane w najmniejszych
szczegółach, jest namacalne a przez to wiarygodne. CGI wykorzystane zostały z
umiarem, nie ma mowy o komputerowym efekciarstwie.
Spore obawy wzbudzała obsada składająca się głównie z
młodych i niedoświadczonych aktorów (w rolach głównych John Boyega i Daisy
Ridley). Ku zaskoczeniu wypadła ona wiarygodniej, niż gwiazdorska obsada w
„Mrocznym Widmie”, czy „Ataku Klonów”. Każdy z głównych bohaterów posiada swoje
wyraźne motywacje i cechy charakteru. Są to postacie sympatyczne, silne, z
charyzmą i poczuciem humoru – czuć więź między nimi. Dobrze wypadły również
postacie znane z poprzednich części grane przez starą obsadę. Całkiem ciekawie
prezentuje się główny antagonista filmu, Kylo Ren (Adam Driver). Mimo charakterystycznego
stroju, różni się od złoczyńców z poprzednich części - jest wewnętrznie
skonfliktowany, niezrównoważony i bardziej ludzki.
Zabrakło mi jedynie jasno
zarysowanych motywacji, ale je być może poznamy w kontynuacji.
Ścieżka dźwiękowa prezentuje się znakomicie. Blastery,
droidy, statki nadal brzmią świetnie, muzykę skomponował jak zwykle John
Williams.
Czy film ma wady? Niestety tak. Pewien problem mam ze
scenariuszem. Historia co prawda angażuje, nie ma dłużyzn, czy czerstwych
dialogów, a bohaterowie są wiarygodni. Co w takim razie poszło nie tak? Film
obrał podobną drogę co tegoroczny „Jurrasic World”, czy „Terminator: Genisys” –
hołd dla kultowych filmów z masą nawiązań, pomost między nową, a starą serią. Podobnie
jak w wyżej wymienionych tytułach, trochę dużo tutaj odniesień i nawiązań. Prawie
każdy wątek i zwrot akcji znany z „Nowej Nadziei” ma tutaj swój odpowiednik. W
pierwszej połowie nie jest to szczególnie odczuwalne, ale z czasem narasta
poczucie deja vu i robi się przewidywanie. Co prawda jest parę oryginalnych
rozwiązań – mamy okazję poznać konflikt z perspektywy szturmowca, nietypowy
złoczyńca, mamy też pewien wydźwięk feministyczny (postacie kobiece z Rey na
czele), ale to chyba trochę mało. Niektóre istotne dla sagi wątki są tutaj za
bardzo uproszczone i uogólnione, zdarzają się też naiwności podobne do tych z
poprzednich części (zbyt wiele rzeczy dzieje się w szybkim tempie i przez
przypadek). Mogą rozczarować niektóre postacie (jak Poe Damerona i kapitan
Phasma) które odgrywają zdecydowanie mniejsze role, niż zapowiadano.
„Gwiezdne Wojny: Część VII – Przebudzenie Mocy” stanowi
pomost między starą trylogią, a zupełnie nową. Wiele postaci (głównie
negatywnych) i wątków zostanie rozwinięta dopiero w przyszłości. Jest niemalże
pewne, że następne części okażą się jeszcze lepsze – jak to było w przypadku
poprzednich trylogii. To dopiero początek wielkiej historii, która nabiera
tempa. Podsumowując - świetna rozrywka bez wad ostatnich części. Brakuje mu do starej
trylogii, ale definitywnie przebija nową. Widzowie oczekujących nowości mogą
się rozczarować, ale fani stęsknieni za klimatem dawnych „Gwiezdnych Wojen”
będą zachwyceni.
Komentarze
Prześlij komentarz