Makbet - Onanizacja językiem i umysł pełen skorpionów
Komu w 2015r. jest
potrzebny Sheakspeare? Literackim purystom?, Polonistom?, Bezrefleksyjnym pannom? Prawda jest bolesna, najwybitniejszy dramaturg
w historii słowa pisanego powoli zatraca się w tumanach kurzu na półkach bibliotek.
Oczywiście są tacy judzie jak Justin Kurzel, którzy chcą pożenić stare z nowym
i obdarzyć kultowego wieszcza współczesnymi przywarami. Tylko ja się w tym
momencie pytam. Komu to jest potrzebne panie Kurzel?
Dla tych co opuszczali lekcje polskiego w liceum,
telegraficzny skrót fabuły. Wiedźmy
przepowiadają, wracającemu z wojennej wyprawy lordowi Makbetowi, świetlaną
przyszłość. Budzące się w nim ambicje i żądzę władzy podsyca Lady Makbet.
Prorocze słowa czarownic spełnią się, ale jego droga na tron spłynie krwią, a
korona na jego skroniach okupiona zostanie szaleństwem.
Na papierze ten film miał potencjał. W główną rolę wciela
się jeden z najciekawszych aktorów swojego pokolenia czyli Michael Fassbender.
Towarzyszy mu równie nie mniej zdolna Marion Cotillard. Za kamerą stanął młody
utalentowany wspomniany wyżej Justin Kurzel. Za zdjęcia z kolei odpowiada Adam
Arkapaw, człowiek stojący za warstwą wizualną „Detektywa”. Warto nadmienić że
cała czwórka spotka się ponownie przy okazji realizacji przyszłorocznego „Assassin’s
Creed”. Na drugim planie mamy jeszcze Seana Harrisa, Paddy’ego Considine’a no i
nie odżałowanego Davida Thewilsa. Niestety stara ludowa prawda pod tytułem: „nazwiska
nie grają” znalazła odbicie w tym przypadku.
Kurzel próbuje wyrwać sztukę Sheakspearea z desek teatru, a
także z zamierzchłej historii kina(„Tron w krwi”) i spróbować dostosować „Makbeta”
do czasów współczesnych. Dlatego nowoczesny styl kręcenia Adama Arkapawa
znakomicie się nadje do tego typu zadań. Szkoda ogromna, ze zamiast naprawdę
unikalnej oryginalności, musimy oglądać coś co jest kalką średniego odcinka „Gry
o Tron”. Mamy krew zalewającą ekran, slow-motion(!), efektywne zbliżenia
na sceny akcji. Nie mówię, że sam pomysł
obdarcia „Makbeta” z teatralnego rodowodu jest nietrafiony. Tym bardziej, że
biorąc pod uwagę stronę wizualną, to Arkapaw odwalił kupę dobrej roboty.
Narzekam na fakt, iż owe dostosowanie klasyki do wymogów współczesnego widza
jest zrobione bardzo po łebkach no i na standardowe odwal się.
Z kolei aktorzy są totalnie zagubieni. Ciekawe jest
przedstawienie Makbeta jako paranoika, lecz jednak Michael Fassbender nie daje
sobie rady z tą postacią. Kiedy recytuje
kwestie(o recytowaniu jeszcze potem)z oryginału jest nieźle, lecz kiedy
popularny Fass próbuje pociągnąć swoją postać w kierunku wizji scenarzystów robi
się galimatias kompletny, a my możemy się zastanawiać czy Fassbender czasem nie
odtwarza próby castingowej do roli Jordana Belforta z „Wilka z Wall Street”.
Przez to wszystko trudno nie odnieść wrażenia, że Michael na plan „Makbeta”
zawitał podczas przerwy w kręceniu „Steve’a Jobsa”.
Z kolei Marion wcale nie jest lepsza, ale tu chwilę się
zatrzymajmy. Problem jest taki, że wizja Kurzela strasznie marginalizuje udział
Lady Makbet. Cotillard na do zagrania strasznie jałową postać, której motywy
trudno zrozumieć bez znajomości oryginału. A kiedy już dostaje coś ważnego do
zgrania, wtedy francuska aktorka albo zostaje w cieniu ekspresyjnego kolegi z
planu, albo kaszani scenę po całości.
Kurzel powinien dostać po łapach za tak zbrodnicze wręcz
niewykorzystanie aktorów. Dwie utalentowane gwiazdy miotają się po planie
beznamiętnie recytując tekst oryginału. I przechodzimy do największej wady
ekranizacji. „Makbet” jest totalnie pozbawiony szekspirowości. Jedyne co bierze
z oryginału to oczywiście historię i dialogi. Kwestie są recytowane przez
aktorów, którzy nie wiedzą zbytnio co z nimi zrobić, dlatego wpatrują się w dal
zamyślonym wzrokiem recytując legendarny tekst. Nawet fan literatury
anglosaskiej będzie się wiercił w fotelu podczas tych dwóch godzin. Reżyser i scenarzyści próbują nas kupić
wyszukanym językiem, zapominając że u Shakespeare’a
najważniejszy jest dramat postaci. Tutaj
natomiast one nie istnieją. Trudno o większą wadę jeżeli chodzi o ekranizacje
dzieł mistrza.
Nie wiem kogo obwinić za ten film. Reżysera?, scenarzystów?,
aktorów? Bronią się tylko zdjęcia, które ujawniają swoją potęgę w finałowej
bitwie zalewając widza oszałamiającym szkarłatem. Reszta to jednak bzdura, którą mogę śmiało
określić jako jedno z największych rozczarowań roku, o ile nie to największe.
Ocena 4/10
Komentarze
Prześlij komentarz