Bogowie (2014) - Kot polskim McConaugheyem jest?
Trudno przed seansem brać Bogów na poważnie. Buntowniczo-pretensjonalny tytuł, Tomasz Kot w roli głównej, a za kamerą Łukasz Palkowski twórca takich "arcydzieł" jak "Wojna żeńsko-męska". Do tego jest to film oparty na faktach, więc rodzaj filmów, w którym grzęzną czasem nawet najwybitniejsze umysły kina. Ale jednak poszedłem obejrzeć tę produkcję.....
Bogowie, to istny Instant Classic w wydaniu polskim. Po kilku tygodniach sale kinowe pękały w szwach. Na rankingu filmwebowym (abstrahując od poziomu tego rankingu) zajmuje miejsce w czubie. Tomasz Kot został obsypany nagrodami i otrzymał laury zarówno ze strony krytyków jak i widzów. No dobra, ale spójrzmy na to obiektywnie.
Historii nie będę przedstawiał. Każdy chyba wie kim był Zbigniew Religa, a jak nie wiedział to na pewno za sprawą gorączki wokół omawianego tu filmu dowiedział się. Film przedstawia okres, w którym Religa buduje swoją pierwszą klinikę w Zabrzu, a także przygotowuje się do procesu pierwszego przeszczepu serca w historii Polski. W rolę Religi wcielił się Tomasz Kot....
Ok miejmy to z głowy. Kot stworzył jedną z lepszych kreacji aktorskich tej dekady w Polskim kinie (W sumie jego jedynym oponentem w tej kategorii może być rola Dawida Ogrodnika z filmu "Chce się Żyć"). Tak trudno w to uwierzyć, że ten aktor znany z marnych występów w jeszcze marniejszych wyrobach polskiej kinematografii ostatnich lat, tutaj tak elektryzuje. No, ale czy naprawdę jest to taki szok?
Jeżeli popatrzmy na początek kariery Kota to mamy fantastyczną rolę w Skazanym na Bluesea. Tomasz już w debiucie udowodnił, że nie jest "drewniakiem", lecz jednak potem popadł w letarg aktorski. No, ale z kolei kolega po fachu Kota zza oceanu Matthew McCoaunghey przeszedł ostatnio bardzo podobną rolę. Gwiazda ostatnio opisywanego przez nas Interstellara też miał dobry początek kariery potem popadł w serię występów w tanich komediach romantycznych ostatnio jednak jest traktowany jak Jezus Chrystus dobrego aktorstwa. Więc jakby się tak przyjrzeć Kot w Bogach nie zaskoczył aż tak mocno.
Mój imiennik zastosował w filmie znaną aktorską metodę Stanisławkiego, która polega na dosłownym "wejściu" w postać. Kot jest Religą. Garbi się, jak on, pali papierosy jak on, mówi jak on, gestykuluje jak on. Jakbym nie wiedział, że Kot gra w tym filmie to przysięgam, że przez cały film bym się zastanawiał, kto gra Religę. Chyba lepszej pochwały dla aktora nie można napisać.
Oprócz Kota na drugim planie mamy kilka znanych nazwisk. Ryszard Kotys (Który znowu gra, jakby to Ferdek Kiepski ujął "Mendę"). Pojawia się też Jan Englert. Ale mamy też kilka nazwisk "znikąd" (No, chyba że ktoś w przeciwieństwie do mnie ogląda polskie seriale). Piotr Głowacki i Szymon Piotr Warszawski, którzy wcielają się w rolę asystentów Religi odwalają kawał niezłej roboty i nie są tylko wyblakłymi cieniami przy Kocie.
Film jest zrealizowany w duchu blockbausterów amerykańskich. Palkowski dobrze wie jakie elementy musi mieć dobra, kasowa produkcja i z pozytywnym skutkiem przeszczepia na grunt Polski Amerykańskie zapożyczenia. Owe zapożyczenia są widoczne w każdym aspekcie filmu począwszy od konstrukcji fabularnej poprzez sposób narracji, kończąc na charakterystyce postaci. Stosując ten efekt reżyser osiąga efekt jaki rzadko widzimy w Polskim kinie. Lepsze to niż kolejna ostra randka czy inna kac wawa.
Jako, że film jest osadzony w PRL-u to Palkowski często pokazuje nam typowe absurdy tamtych czasów. Reżyser składa hołd mistrzom kina takiego typu i niczym Bareja bawi się w demaskowanie rzeczywistości. Brakuje w tym niestety subtelności twórcy Misia. Żarty są często oczywiste, wynikające i odnoszące się tylko do danego kontekstu. No, ale należą się brawa za to, że do typowego amerykańskiego koktajlu reżyser próbował wrzucić naleciałości z polskiego kina.
Mimo kilka niezłych pomysłów widać, że Łukasz Palkowski jest słabym reżyserem. Jego, że tak ujmę niechlubna przeszłość raz za razem przypomina o sobie. Ujęcia, mimo że Amerykańskie są nudne i schematyczne. Brakuje tutaj, aby reżyser pobawił się z materiałem i dorzucił trochę od siebie. Kiedy od połowy filmu Palkowskiemu kończą się pomysły na ujęcia, to dostajemy wręcz 100% zrzyny kadrów z Dr. House'a. Tak, nie kłamię. Film, zyskałby o wiele więcej, gdyby reżyserował go np Smarzowski. Wojtkowi pozwoliłoby to wreszcie na wyjście z tematycznej szuflady.
Należy dodać jeszcze okropny soundtrack pasujący bardziej do reklamy ramówki TVN-u niż do budowania atmosfery dramatu. Plus jest za to taki, że film nie gloryfikuje Religi, tylko kilka razy pokazuje jego jako człowieka wątpliwej moralności. Dzieje się to parę razy i są to zabiegi oklepane, ale zaliczam na plus.
Więc oto Bogowie. Nie ma tu nic boskiego, ale mamy za to solidny chleb razowy. W Polsce obecnie rzadko dostajemy kino na takim poziomie. No i może to być początek drogi Kota na aktorski szczyt Polski. Chciałbym więcej takich Kotów!
Moja ocena:6/10
Bogowie, to istny Instant Classic w wydaniu polskim. Po kilku tygodniach sale kinowe pękały w szwach. Na rankingu filmwebowym (abstrahując od poziomu tego rankingu) zajmuje miejsce w czubie. Tomasz Kot został obsypany nagrodami i otrzymał laury zarówno ze strony krytyków jak i widzów. No dobra, ale spójrzmy na to obiektywnie.
Historii nie będę przedstawiał. Każdy chyba wie kim był Zbigniew Religa, a jak nie wiedział to na pewno za sprawą gorączki wokół omawianego tu filmu dowiedział się. Film przedstawia okres, w którym Religa buduje swoją pierwszą klinikę w Zabrzu, a także przygotowuje się do procesu pierwszego przeszczepu serca w historii Polski. W rolę Religi wcielił się Tomasz Kot....
Ok miejmy to z głowy. Kot stworzył jedną z lepszych kreacji aktorskich tej dekady w Polskim kinie (W sumie jego jedynym oponentem w tej kategorii może być rola Dawida Ogrodnika z filmu "Chce się Żyć"). Tak trudno w to uwierzyć, że ten aktor znany z marnych występów w jeszcze marniejszych wyrobach polskiej kinematografii ostatnich lat, tutaj tak elektryzuje. No, ale czy naprawdę jest to taki szok?
Jeżeli popatrzmy na początek kariery Kota to mamy fantastyczną rolę w Skazanym na Bluesea. Tomasz już w debiucie udowodnił, że nie jest "drewniakiem", lecz jednak potem popadł w letarg aktorski. No, ale z kolei kolega po fachu Kota zza oceanu Matthew McCoaunghey przeszedł ostatnio bardzo podobną rolę. Gwiazda ostatnio opisywanego przez nas Interstellara też miał dobry początek kariery potem popadł w serię występów w tanich komediach romantycznych ostatnio jednak jest traktowany jak Jezus Chrystus dobrego aktorstwa. Więc jakby się tak przyjrzeć Kot w Bogach nie zaskoczył aż tak mocno.
Mój imiennik zastosował w filmie znaną aktorską metodę Stanisławkiego, która polega na dosłownym "wejściu" w postać. Kot jest Religą. Garbi się, jak on, pali papierosy jak on, mówi jak on, gestykuluje jak on. Jakbym nie wiedział, że Kot gra w tym filmie to przysięgam, że przez cały film bym się zastanawiał, kto gra Religę. Chyba lepszej pochwały dla aktora nie można napisać.
Oprócz Kota na drugim planie mamy kilka znanych nazwisk. Ryszard Kotys (Który znowu gra, jakby to Ferdek Kiepski ujął "Mendę"). Pojawia się też Jan Englert. Ale mamy też kilka nazwisk "znikąd" (No, chyba że ktoś w przeciwieństwie do mnie ogląda polskie seriale). Piotr Głowacki i Szymon Piotr Warszawski, którzy wcielają się w rolę asystentów Religi odwalają kawał niezłej roboty i nie są tylko wyblakłymi cieniami przy Kocie.
Film jest zrealizowany w duchu blockbausterów amerykańskich. Palkowski dobrze wie jakie elementy musi mieć dobra, kasowa produkcja i z pozytywnym skutkiem przeszczepia na grunt Polski Amerykańskie zapożyczenia. Owe zapożyczenia są widoczne w każdym aspekcie filmu począwszy od konstrukcji fabularnej poprzez sposób narracji, kończąc na charakterystyce postaci. Stosując ten efekt reżyser osiąga efekt jaki rzadko widzimy w Polskim kinie. Lepsze to niż kolejna ostra randka czy inna kac wawa.
Jako, że film jest osadzony w PRL-u to Palkowski często pokazuje nam typowe absurdy tamtych czasów. Reżyser składa hołd mistrzom kina takiego typu i niczym Bareja bawi się w demaskowanie rzeczywistości. Brakuje w tym niestety subtelności twórcy Misia. Żarty są często oczywiste, wynikające i odnoszące się tylko do danego kontekstu. No, ale należą się brawa za to, że do typowego amerykańskiego koktajlu reżyser próbował wrzucić naleciałości z polskiego kina.
Mimo kilka niezłych pomysłów widać, że Łukasz Palkowski jest słabym reżyserem. Jego, że tak ujmę niechlubna przeszłość raz za razem przypomina o sobie. Ujęcia, mimo że Amerykańskie są nudne i schematyczne. Brakuje tutaj, aby reżyser pobawił się z materiałem i dorzucił trochę od siebie. Kiedy od połowy filmu Palkowskiemu kończą się pomysły na ujęcia, to dostajemy wręcz 100% zrzyny kadrów z Dr. House'a. Tak, nie kłamię. Film, zyskałby o wiele więcej, gdyby reżyserował go np Smarzowski. Wojtkowi pozwoliłoby to wreszcie na wyjście z tematycznej szuflady.
Należy dodać jeszcze okropny soundtrack pasujący bardziej do reklamy ramówki TVN-u niż do budowania atmosfery dramatu. Plus jest za to taki, że film nie gloryfikuje Religi, tylko kilka razy pokazuje jego jako człowieka wątpliwej moralności. Dzieje się to parę razy i są to zabiegi oklepane, ale zaliczam na plus.
Więc oto Bogowie. Nie ma tu nic boskiego, ale mamy za to solidny chleb razowy. W Polsce obecnie rzadko dostajemy kino na takim poziomie. No i może to być początek drogi Kota na aktorski szczyt Polski. Chciałbym więcej takich Kotów!
Moja ocena:6/10
Komentarze
Prześlij komentarz