Interstellar (2014) - Z Nolanem przez galaktykę.

               Nolan gubi się we własnym filmie, McConaughey płacze, Caine prawi banały, a Zimmer przygrywa na organkach. Co po za tym?




                W niedalekiej przyszłości ziemia zaczyna obumierać i taki sam los spotkać ma zamieszkujących ją ludzi. Nie ma armii, na niebie latają bezpańskie drony, kombajny sterowane są przez sztuczną inteligencje, a każdy dzień to walka z kłębami kurzu. W takiej rzeczywistości odnaleźć się musi były pilot NASA, Cooper (Matthew McConaughey), któremu przystało zajmować się uprawą roli, wraz ze swoją rodziną.  Jednak garstka ludzi z pewnej organizacji wykrywa gdzieś w naszym układzie słonecznym utworzony tunel czasoprzestrzenny i pojawia się światełko nadziei. Główny bohater po szybkim namyśle zgadza się poprowadzić ostatnią misję kosmiczną w dziejach ludzkości i wraz z nieliczną ekipą wyrusza na ratunek całemu światu.

                Czekałem z niecierpliwością przez dwa lata od ostatniego filmu Nolana, aż zaprezentuje nam swoją wariację w temacie Sci-Fi. Mój hajp napędzany był zapowiedziami kręcenia Interstellara tylko kamerami IMAX. Ze względu na to odwiedziłem też kino tego typu i nie zawiodłem się. Film rzeczywiście robi ogromne wrażenie od strony technicznej. Nie wiem czy to zasługa reżyserskiego kunsztu Chrisa, efektów, które dostarcza nam sala kinowa czy muzyki Zimmera, ale już na początku filmu podczas jednej ze „zwykłych” scen (na tle wszystkich innych) pościgu za dronem, mimowolnie zaciskałem rękę na kubku z colą. Nolan potrafi zbudować sceny zapierające dech w piersiach swoją widowiskowością i przychodzi mu to z dziecinną łatwością. Przez niecałe 3 godziny jest takich momentów dość sporo. Poczujecie się jakbyście oglądali finał filmu, co najmniej ze cztery razy i za każdym z nich jesteście dobijani przez tąpnięcia muzyki Hansa niczym gwoździe w fotel, z coraz większą mocą. Sama muzyka w dużej mierze opiera się na swego rodzaju organach, jest wzniosła i kłuje w uszy, co z surowością kosmosu sprawdza się lepiej niż dobrze. Hans Zimmer ponownie dał popis swoich umiejętności.


                Matthew McConaughey kontynuując swoją świetną passę gra w filmie pierwsze skrzypce. Ci, którym film się nie spodobał mogą zarzucić mu, że zagrał zbyt ekspresywnie i podczas oglądania można pomyśleć „Ten znów ryczy?”. Ja akurat należę do grona ludzi, którzy lubią kino przepełnione emocjami i uważam, że wychodzi to filmowi na dobre. Dodaje mu melancholijności. Sam film jest jedną wielką bombą emocji i ma wiele momentów, w których wielu z was sięgnie po chusteczkę. Docenią go jeszcze bardziej ojcowie, ponieważ dużo miejsca zostało poświęcone dramatycznemu wątkowi relacji ojciec – córka. Jeżeli Christopher Nolan robi film to możemy być prawie pewni, że zagra w nim Micheal Caine. Wciela się w rolę poważanego profesora, który od lat pracuje nad planem ocalenia ludzkości dzięki rozwiązaniu pewnego równania i nie można odmówić stwierdzenia, że strzela on głównie oklepanymi banałami. W jego wypadku ekspresywność już tak nie rusza. Lepiej jak pozostaje bardziej statyczny.

                W całym filmie jest dużo fizyki, przynajmniej w teorii. Warto sobie zgłębić poszczególne hipotezy dotyczące tunelów czasoprzestrzennych, czarnych dziur, równań kwantowych i tym podobnych naukowych tajemnic, bo jest tego naprawdę sporo. Reżyser ma tutaj na poniektóre tematy własne rozwiązanie i aż do zakończenia wszystko raczej trzyma się kupy. W samej końcówce wydaje mi się, że Nolan troszeczkę się pogubił i nie wszystko doprecyzował. Właściwie to lepiej gdyby film skończył się jakieś 20 minut wcześniej. Nie chcąc zdradzać niczego z fabuły pozostawiam wam to do samodzielnej oceny po seansie.


                Nowy twór Christophera Nolana podzieli krytyków. Ja osobiście nie wystawię mu oceny, bo jestem jego wielkim fanem i wiem, że nie byłaby ona obiektywna, ale nie zgadzam się z krytykami, którzy jadą po nim po całej linii. Jakby nie patrzeć, jest to raczej kino rozrywkowe, a jeżeli w dodatku próbuje poruszać takie tematy jak natura człowieka, istota miłości oraz szuka odpowiedzi na pytanie dotyczące tego, co możemy znaleźć we wszechświecie, jednocześnie prezentując oryginalną wizję reżysera, to dla mnie jest niewątpliwie olbrzymi plus. Mamy tutaj obraz, który wyzwoli w nas ogromne uczucia, wciągnie na trzy bite godziny do innego świata, a potem pozostawi w nostalgii przez parę dni od seansu, jednocześnie nie zamęczywszy filozoficznym bełkotem i da ogromną frajdę. Takie filmy sprawiają, że kocham kino. I to zdanie powinno być jednoznaczną rekomendacją.



Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty