Gość (2014) - Goście z VHS-u

Byliście ostatnio w wypożyczalni kaset video? Dobra, mamy 2014 rok, więc trudno o bardziej prehistoryczne miejsce, niż tak zwana "kaseciarnia".  Przygotujcie się lepiej, ponieważ nowy film Adama Wingarda zabierze nas w miejsce, gdzie przed laty można było wypożyczyć Rocky'ego, Rambo coś z Chuckiem Norrisem, a na deser Kosmiczny Mecz.




Gość to film, który może spodobać się dzisiejszemu widzowi, ale na pewno więcej uznania spotka u widza "zaprawionego w boju". Film jest ten po prostu hołdem gatunkowym w stronę kina sensacyjnego lat 70 i 80. Czasem zaskakuje nas i skręca w stronę komediową a końcówka przypomina typowy horror.Ten film mógłby nakręcić Quentin Tarantino. (Gdyby jego innowacyjność nie skończyła się na Kill Bill'u)

Dużym plusem jest postać Davida odgrywana brawurowo przez Dana Stevensa znanego głównie z Downtown Abbey. Protagonista jest postacią zajmującą i nieoczywistą. David jest pomocnym młodzieńcem, który jest wręcz chodzącym ideałem. A to pomoże chłopakowi prześladowanemu w szkole, a to uratuje dziewczynę z opresji lub przydarzy mu się przypadkowy seks. Chłopak jak z okładki, wręcz anioł. Lecz jednak mimo tego wiemy, iż możemy tylko odliczać minuty, aż ta fasada pozorów pęknie i David pokaże swoje prawdziwe oblicze.


Stevens w tej roli czuje się, jak ryba w wodzie. Odgrywa wzorcowo rolę "samca-alfa" na ekranie.
Bawi się też postacią Davida potęgując jego "dwuznaczność". Widać też, że Dan czerpie z ogromnej spuścizny "herosów" kina akcji. I tak czasami jest Travisem Bickle'm, a czasem Johnem Rambo. Do aktorstwa nie mam zarzutów.

Cały film jest skonstruowany na zasadzie starej szkoły. Wingard nie zarzuca widza pytaniami: co?, jak?, dlaczego? nie. On po prostu serwuje nam thriller oparty na schematach, które każdy wyjadacz kina akcji zna na pamięć. A, kiedy już padają strzały, to nie zajmuje się dylematami moralnymi, tylko czystą rozpierdółką. Dawno nie widziałem obrazu z tak satysfakcjonującą przemocą. Po prostu siedząc w sali kinowej i patrząc jak w końcówce licznik trupów rośnie coraz bardziej się uśmiechałem.

Oczywiście twórca Gościa nie jest ślepo zakochany w starych ideałach. Zdaje sobie sprawę z ograniczeń (zwłaszcza fabularnych) jakimi kino starych lat było obciążone i sprawnie nimi operuje. Na przykład mamy w filmie sytuacje, kiedy dziewczyna puka do łazienki, a po chwili wychodzi z niej David, para bucha z łazienki a bohater stoi w samym ręczniku.... Wingard zgrabnie wplata te smaczki i mruga do nas okiem. Dlatego momentami mamy do czynienia z komedią.


Pomimo całego bagażu kulturowego jaki nosi Gość, film ten jest zaskakująco przyjazny dla współczesnego odbiorcy. Reżyser używa kilka kolorów z palety współczesnego kina akcji. Lecz jednak służą mu one raczej do pokazania marazmu dzisiejszego kina, oraz po to by odbiorca przystał na jego koncepcje i uznał wyższość starej szkoły.

Na koniec należy wspomnieć o ścieżce dźwiękowej. Fani synthpopu poczują się, jak ryby w wodzie. Usłyszymy między innymi Clan of Xynox i inne ejtisowe zespoły. Laserowa, nieco kiczowata ścieżka pasuje jak ulał do klimatu jaki wykreował Wingard.

Po powyższej recenzji Gość może budzić skojarzenia z Drive'm. Owszem, na pewnych płaszczyznach obraz Refna przecina się z recenzowanym tu filmem. Lecz jednak, o ile Drive mógłby służyć jako niewydany nigdzie odcinek Miami Vice skrzyżowany z Taksówkarzem. Tak Gość przywołuje na myśl skojarzenia typu: John Rambo w dyskotece.

Więc tak, jeżeli jesteście znudzeni bohaterami ratującymi świat, "poważnym" kinem i sztucznymi łzami, a macie ochotę na starą dobrą przemoc, to jest to film dla was. Jeżeli na dodatek znacie na pamięć Autostopowicza czy Halloween to biegnijcie w try miga do kina.


Ocena:7/10

Komentarze

Popularne posty